Marek Magierowski: PiS marnuje szansę UE

Postawa Kaczyńskiego wobec Unii Europejskiej przypomina zachowanie polityka, który wyborcom zakochanym w golfie mówi, że to nudna gra – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 11.07.2011 03:38 Publikacja: 10.07.2011 19:20

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W dniu objęcia przez Polskę przewodnictwa Unii Europejskiej w Warszawie spotkali się szefowie rządów dwóch państw totalitarnych. Uśmiechnięty premier totalitarnych Węgier, które właśnie zakończyły swoją półroczną prezydencję, przekazywał unijną flagę rozradowanemu premierowi totalitarnej Polski.

Można się zżymać na taki oto opis wspomnianego wydarzenia, czyż jednak nie jest on w pełni uprawniony? Gdy poczytać i posłuchać kilku ważnych oraz wpływowych polityków europejskich, z niezawodnym Danielem Cohn-Benditem na czele, Viktor Orban jawi się bez mała jako niebezpieczny szaleniec, autokrata zagrażający demokracji nie tylko w Budapeszcie, ale i na całym Starym Kontynencie. Gdy z kolei poczytać i posłuchać kilku wpływowych polityków w Polsce, Donald Tusk także odpowiada tej definicji, z tą różnicą, że lider Platformy Obywatelskiej wprowadza nad Wisłą specyficzny rodzaj totalitaryzmu, a mianowicie totalitaryzm białoruski.

By dodać całej sprawie smaczku, należałoby jeszcze przypomnieć, iż ci sami polscy politycy, którzy przestrzegają przed totalitaryzmem Tuska, jednocześnie wychwalają totalitaryzm Orbana. A ci eurodeputowani, którzy odsądzają od czci i wiary premiera Węgier za "kneblowanie mediów", nie rozumieją, dlaczego niektórzy posłowie z Polski krytykują Tuska za ograniczanie wolności mediów nad Wisłą.

Na straconej pozycji

Zaczęliśmy prezydencję z przytupem: wielką awanturą w Strasburgu tuż po inauguracyjnym przemówieniu premiera RP. W wypowiedziach europosłów PiS nie padło wprawdzie straszne słowo na "T", ale i tak było wystarczająco gorąco.

To jednak tylko kolejny etap operacji pod tytułem "Niech świat się dowie, jakim oprawcą jest Donald Tusk". Zaczął ojciec Tadeusz Rydzyk, który o totalitaryzmie rządów PO mówił podczas spotkania z eurodeputowanymi w Brukseli. Jego słowa wywołały oburzenie całej sceny politycznej mniej więcej na lewo od Kazimierza Ujazdowskiego. A na prawo od Ujazdowskiego zaczęła się natychmiast żarliwa obrona redemptorysty. Anna Fotyga, była minister spraw zagranicznych, skomentowała sprawę lakonicznie, lecz dobitnie: "To, co powiedział ojciec Rydzyk, jest po prostu prawdą". Europoseł Zbigniew Ziobro, który już wtedy zapewne obmyślał swój show w Parlamencie Europejskim, był nieco bardziej zniuansowany: "Można mówić o praktykach, które kojarzą się z państwem totalitarnym".

Wydźwięk był jednoznaczny: ojciec Rydzyk ma rację, a my tę rację podzielamy. Demokracja w Polsce to fasada.

Czy tę rację podziela większość Polaków? Śmiem wątpić. Mówienie o totalitaryzmie mogłoby PiS przynieść korzyści, gdyby: a) istniało realne zagrożenie krwawą tyranią Platformy Obywatelskiej; b) Polacy byli przekonani, że takie zagrożenie istnieje, nawet jeśli byłaby to jedynie zbiorowa halucynacja.

Tymczasem o "praktykach totalitarnych" Tuska są przekonani co najwyżej zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego, a i tak zapewne nie wszyscy. Wyrzucanie z publicznej telewizji i radia "niewygodnych" dziennikarzy czy gnębienie autora portalu antykomor.pl to fakty oburzające, ale nie jest to jeszcze dowód na dyktatorskie ciągoty premiera. Stąd np. obrona o. Rydzyka była ze strony PiS działaniem politycznie jałowym. Nie przyciągnęła nowych wyborców, a niektórych mogła wręcz odstręczyć.

Ale jest w tej aferze jeszcze jeden istotny element, któremu warto poświęcić nieco uwagi. Ten element można by nazwać pięknym, staropolskim słowem "timing".

Otóż ojciec Rydzyk został zaproszony do Brukseli przez eurodeputowanych PiS w szczególnym momencie: w przeddzień inauguracji polskiej prezydencji. Po czym powiedział to, co powiedział. W ostatnim tygodniu czerwca przywódcy PiS, zamiast zajmować się Unią i polskimi priorytetami, zamiast opowiadać o własnej wizji Europy i o swoich pomysłach na walkę z kryzysem gospodarczym, wpakowali się w sam środek kilkudniowej medialnej batalii, w której z góry stali na straconej pozycji. Trzeba bowiem naprawdę wyjątkowej intelektualnej ekwilibrystyki, by skutecznie bronić tez ojca dyrektora (swoją drogą ciekawe, jak musiała się poczuć Anna Fotyga, gdy założyciel Radia Maryja w końcu przeprosił za swoje słowa).

Politykom PiS nie pomogła nawet niemądra decyzja rozgorączkowanego ministra Sikorskiego o wysłaniu noty dyplomatycznej do Watykanu. PiS nie tylko odstrzeliło sobie stopę, jak napisał jeden z publicystów, lecz uporczywie twierdziło, że był to krok ze wszech miar słuszny. A potem mieliśmy debatę w Strasburgu, podczas której superpoprawny politycznie Tusk nadział się na "ziejącego chęcią konsensusu" Ziobrę, który jakoś specjalnie nie odniósł się do "europejskiej" części wystąpienia premiera, czyli de facto nie odniósł się do niego w ogóle, bo ono z założenia było "europejskie" w całości.

Przez zaciśnięte zęby

To z powodu zawieruchy z ojcem Rydzykiem i diatryby Ziobry w europarlamencie PiS nie wykorzystało politycznie szansy, jaką dawał mu początek polskiego przewodnictwa w UE.

Jeden fakt trudno podważyć: nasze społeczeństwo jest wyjątkowo proeuropejskie. Objęcie prezydencji w Unii było świętem dla większości Polaków, nawet dla tych, którzy nie wiedzą, ilu członków liczy sobie UE i czym się różni Rada Europejska od Rady Europy. Nic nie stało na przeszkodzie, aby politycy PiS pokazali tym 70 – 80 procentom Polaków, iż mają podobne odczucia. Że Unia Europejska przyniosła nam ogromne korzyści, że głównie dzięki pieniądzom z Brukseli uniknęliśmy recesji (a nie dzięki świetnej polityce ekonomicznej Platformy), że mamy trochę nowych obwodnic, oczyszczalni i wyremontowanych zabytków (łącznie z klasztorem na Jasnej Górze), a tysiące rolników zmodernizowało swoje gospodarstwa.

Mówiąc krótko: PiS mogło Platformie zepsuć święto... przyłączając się do niego. Ale nie zrobiło tego, bo było zajęte walką z widmem polskiego "totalitaryzmu", stojąc ramię w ramię ze znanym euroentuzjastą z Torunia. Zamiast pokazać się z niebieskim balonikiem w złote gwiazdki, zorganizować jakąś konferencję na tle unijnej flagi czy nakręcić klip z przesłaniem do "Braci Europejczyków", PiS uznało, że prezydencja to nie "nasza sprawa". Całkowicie oddało pole Donaldowi Tuskowi, pozwalając mu na odegranie roli jedynego Wielkiego Europejczyka w Polsce.

Z Europą PiS ma pewien problem. Gdy Jarosław Kaczyński mówi o pożytkach wynikających z obecności Polski w UE, czyni to przez zaciśnięte zęby. Z wielu deklaracji lidera PiS można by wysnuć wniosek, że Unia służy wyłącznie Niemcom do realizowania w Europie własnych interesów gospodarczych, w czym jest oczywiście szczypta prawdy, ale na pewno nie cała prawda. Kaczyński słusznie krytykuje federalistyczne zapędy eurokratów, lecz popada przy tym często w irytujący, eurosceptyczny ton. Deputowani PiS w Parlamencie Europejskim, poza nielicznymi wyjątkami (ukłony dla Konrada Szymańskiego), znani są raczej z komentowania polskiej rzeczywistości politycznej, a nie ze skutecznej działalności w Strasburgu i Brukseli. A godne pochwały postulaty tego ugrupowania, jak np. ten, aby polski rząd w okresie prezydencji pochylił się nad losem prześladowanych w świecie chrześcijan, giną w medialnym zgiełku wzniecanym przez ojca Rydzyka.

Gdy w trakcie kongresu "Polska – Wielki Projekt" współorganizowanego przez PiS w Warszawie odbywała się doroczna Parada Schumana, Kaczyński nazwał ją "bezrefleksyjną". W tym samym czasie prezydent Bronisław Komorowski przemawiał do jej uczestników: "Zbliża się taki wspaniały moment, kiedy my będziemy mogli dawać więcej innym krajom UE, więcej, jeśli chodzi o pomysł na Europę, więcej, jeśli chodzi o inspirację do wspólnych działań".

Zapewne Jarosław Kaczyński zgodziłby się, że Polska ma sporo do zaoferowania Europie, ale te słowa akurat z jego ust nie padły. Trudno zrozumieć, co szef PiS chciał uzyskać przez użycie przymiotnika "bezrefleksyjna", bo na pewno nie sympatię paradujących.

Postawa Kaczyńskiego wobec Unii Europejskiej przypomina zachowanie polityka, który wyborcom zakochanym w golfie mówi, że to nudna gra. I że on woli badmintona. W społeczeństwie golfistów byłaby to, przyznajmy, dość ryzykowna operacja marketingowa.

Inaczej niż Tusk

Premier Tusk postępuje oczywiście cynicznie, apelując do opozycji, żeby w okresie prezydencji nie "szkodziła Polsce" za granicą (czytaj: by nie krytykowała rządu). Wystarczy sobie przypomnieć, jak liderzy Platformy Obywatelskiej traktowali Lecha Kaczyńskiego, gdy ten kierował polską polityką zagraniczną. Z kolei prezes PiS ma niewątpliwie rację, przewidując, że PO będzie bezwzględnie wykorzystywała prezydencję w polityce wewnętrznej. Ale PiS dochodzi do błędnej konkluzji: iż wszystko, co proeuropejskie, musi być z miejsca proplatformerskie.

Partia Jarosława Kaczyńskiego wpadła w pułapkę potępiania (chciałoby się rzec: "bezrefleksyjnego") Platformy we wszystkich obszarach, także w sprawach unijnych. Tymczasem premier Tusk byłby najpewniej zaniepokojony, gdyby się okazało, że jest jeszcze w Polsce ktoś, kto prowadzi aktywną, europejską politykę i próbuje mu podebrać część eurolubnego elektoratu.

Prawdopodobnie jednak Jarosław Kaczyński będzie nadal hołdował zasadzie, iż należy robić wszystko dokładnie odwrotnie niż Tusk. To niezbyt finezyjna strategia i, co gorsza, prowadząca donikąd.

W dniu objęcia przez Polskę przewodnictwa Unii Europejskiej w Warszawie spotkali się szefowie rządów dwóch państw totalitarnych. Uśmiechnięty premier totalitarnych Węgier, które właśnie zakończyły swoją półroczną prezydencję, przekazywał unijną flagę rozradowanemu premierowi totalitarnej Polski.

Można się zżymać na taki oto opis wspomnianego wydarzenia, czyż jednak nie jest on w pełni uprawniony? Gdy poczytać i posłuchać kilku ważnych oraz wpływowych polityków europejskich, z niezawodnym Danielem Cohn-Benditem na czele, Viktor Orban jawi się bez mała jako niebezpieczny szaleniec, autokrata zagrażający demokracji nie tylko w Budapeszcie, ale i na całym Starym Kontynencie. Gdy z kolei poczytać i posłuchać kilku wpływowych polityków w Polsce, Donald Tusk także odpowiada tej definicji, z tą różnicą, że lider Platformy Obywatelskiej wprowadza nad Wisłą specyficzny rodzaj totalitaryzmu, a mianowicie totalitaryzm białoruski.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?