Na ławeczce siedzi kobieta. Wokół niej ponure biurowce, wszystko pogrążone w szarościach. Nagle do kobiety zbliża się dziarski młodzieniec, porywa ją do tańca. Wszystko dookoła zaczyna się zmieniać, biurowce wzlatują w powietrze, chodnik także zaczyna fruwać. Para tańczy. Potem kobieta siada z powrotem na ławce, ale otoczenie jest już kolorowe. To filmik mający promować polską prezydencję w Unii Europejskiej. W ostatniej sekwencji pojawia się jej logo: słynne strzałki.
Konia jednak z rzędem temu, kto bez tego logo, widząc spot po raz pierwszy, potrafiłby wskazać, o co w nim chodzi. Mogłaby to być właściwie reklama czegokolwiek: sieci telefonii komórkowej, podpasek, proszku do prania albo szkoły tańca. Co w nim nawiązuje do Polski – obojętnie: nowoczesnej czy tradycyjnej?
Politycy Platformy tłumaczyli, że promować ma nas sam fakt, iż filmik jest stworzony w technice 3D, tak jakby przy dzisiejszych możliwościach technicznych było to coś wyjątkowego. Równie dobrze moglibyśmy się chwalić, że w komórkach w Polsce działa Internet.
Spot ten jest całkowicie zawieszony w próżni, oderwany od jakiejkolwiek czytelnej symboliki czy realiów. I dlatego właśnie, w niezamierzony zapewne przez jego autorów sposób, jest bardzo adekwatny do sytuacji. Taka właśnie, zaledwie trzy miesiące przed wyborami, jest polska polityka: istnieje jako alternatywna rzeczywistość, coraz bardziej przypominająca sytuację już nawet nie z Peerelu takiego, jak on faktycznie wyglądał, ale z tego w przerysowanej wersji, znanej z filmów Barei. Wygląda na to, że słuszne jest stare powiedzenie, iż historia może się powtórzyć najwyżej jako farsa.
Groteska, jaką funduje nam rząd Tuska, sięga w jednym momencie, wydawałoby się, szczytu, by za chwilę go przeskoczyć, choć wydawało się, że już nic głupszego, bardziej absurdalnego i idiotycznego nie da się wymyślić. A jednak.