Już na starcie przygotowań do wyborów PJN otrzymał cios. Było nim demonstracyjne przejście Joanny Kluzik-Rostkowskiej do obozu Platformy. Następca Kluzik – Paweł Kowal – nie był politykiem szeroko rozpoznawalnym. Aby go wykreować, PJN potrzebowałby trochę czasu, którego zabrakło. Kowal zresztą niespecjalnie kojarzy się z typem lidera. Bardziej pasuje do świata dyplomacji i do brukselskich salonów, gdzie działa jako eurodeputowany.
Trzeba jednak przyznać, że robił, co mógł, aby rozruszać kampanię. PJN przygotował całkiem ciekawe projekty liberalizacji gospodarki i programy wspierania rodzin. Cóż z tego? Wyobraźnia prawicowych wyborców jest dziś zdominowana przez spór ideowy między PO a PiS, którego ważnymi elementami są IV RP, śledztwo smoleńskie, antyprawicowa arogancja salonu czy kwestia Nergala. Tymczasem PJN wypowiadał jedynie zaklęcia o potrzebie zakończenia wojny polsko-polskiej.
Partia Pawła Kowala zapomniała też, że bardzo wielu wyborców prawicy nie tyle kocha Kaczyńskiego, ile chce głosować przeciw obozowi PO, który niemal każdego dnia obraża lub lekceważy wartości, które są im drogie. Na tym tle doktryna PJN o dwóch niewiele od siebie różniących się przeciwnikach – PiS i PO – wyglądała dość egzotycznie.
PJN nie posłuchał rad Adama Bielana, który ostrzegał, że w sporach partia ta powinna być bliżej „ludu pisowskiego" niż PO. Oczywiście po odejściu Kluzik-Rostkowskiej Paweł Kowal odsunął od kampanii najostrzejszy nurt antypisowski, ale równocześnie PJN potrafił ostrzegać w równym stopniu zarówno przed Palikotem, jak przed ludźmi, którzy gromadzili się wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Marek Migalski zaś natychmiast podchwycił nieuczciwą tezę PO, iż Kaczyński kwestionuje polskość Ślązaków i ogłosił, że prezes PiS stał się na Śląsku persona non grata.