System boloński, który wprowadził trzystopniowe studia – trzyletnie licencjackie lub inżynierskie, dwuletnie magisterskie i czteroletnie doktoranckie znakomicie działa w krajach starej Europy, dla których jest on naturalną ewolucją obowiązującego systemu edukacji wyższej. Niestety, Polsce i krajom, które później dołączyły do zjednoczonej Europy, nie przynosi on na razie zamierzonych efektów.
Młodzi absolwenci polskich uczelni nie mają ani wystarczającej wiedzy, ani umiejętności z żadnej konkretnej dziedziny. Trudno się dziwić, że rynek pracy nie ma dla nich ambitnych ofert
Mechaniczne rozkrojenie
Chcąc ambitnie i szybko wdrożyć system boloński, polskie uczelnie rozkroiły w sposób mechaniczny swoje dotychczasowe pięcioletnie programy, tworząc trzyletnie licencjaty i dwuletnie studia magisterskie. Zabieg taki nie wystarczył do pełnej realizacji celów, które zdefiniowane zostały w deklaracji bolońskiej, ponieważ na studia magisterskie w zasadzie nadawali się jedynie absolwenci licencjatu, który wcześniej stanowił część danych studiów magisterskich. Wdrożenie nowego systemu powinno być starannie przemyślane i przygotowane.
W założeniach mieliśmy zbudować „Europę wiedzy". Na wyższych uczelniach mieliśmy kształcić osoby świetnie przygotowane do pracy i do tworzenia społeczno-kulturalnych filarów cywilizacji europejskiej w przestrzeni globalnej. Idealnie mobilne – dzięki porównywalności programów i uniwersalnej ocenie ich wartości poznawczych za pomocą punktów ECTS (European Credit Transfer System) student może studiować ten sam kierunek w dowolnym państwie europejskim, na wybranym uniwersytecie (umożliwia to zresztą stypendialny program wymiany Erasmus, z którego rocznie korzysta 200 tys. studentów, a Komisja Europejska przeznacza na ten cel ponad 400 mln euro rocznie). Europejskie uczelnie miały podnieść swoją konkurencyjność na globalnym rynku i dzięki temu przyciągać najlepszych studentów z całego świata. Stopniowe dochodzenie do stworzenia europejskiego obszaru szkolnictwa i wiedzy zaplanowano na 11 lat. Jak mało którą reformę zainicjowaną przez polityków, proces boloński udało się technicznie wdrożyć w wyznaczonym terminie, chociaż w zakresie jakości i efektywności kształcenia w takich krajach jak Polska pozostaje jeszcze wiele do zrobienia.
Studenci wybierają USA
Studentów zagranicznych przyciąga niski koszt pobytu w państwie docelowym i wysoka jakość kształcenia w wybranej przez niego uczelni, najczęściej potwierdzona przez uznane międzynarodowe rankingi i akredytacje. Od lat największym eksporterem usług edukacyjnych są Stany Zjednoczone. Setki świetnych uniwersytetów amerykańskich przyciągają rocznie miliony studentów z całego świata. Mimo że większość szkół wyższych to uczelnie prywatne, o najbardziej utalentowanych przyjezdnych szczególnie zabiega rząd federalny, który promuje studia i pobyty naukowe w USA za pośrednictwem 400 centrów informacyjnych na świecie. W ramach 243 programów do USA przyjeżdża rocznie ponad 2,7 mln zagranicznych studentów, praktykantów i naukowców, na co rząd przeznacza 1,8 miliarda dolarów (według raportu rocznego agencji IAWG). Dodatkowo 350 tys. osób rocznie otrzymuje wizę J-1, żeby indywidualnie podjąć studia w prywatnej uczelni amerykańskiej. Rząd oblicza, że studenci-obcokrajowcy zostawiają w USA 6 mld dolarów rocznie. Numerem dwa w eksporcie edukacji wyższej jest Wielka Brytania, dzięki której jeszcze przed deklaracją bolońską Europa przyciągała wielu zagranicznych studentów. Według OECD z ponad 3 mln studentów na świecie studiujących poza własnym krajem 20 proc. wybiera USA, ale aż 12 proc. właśnie Wielką Brytanię. Przyjeżdżający na Wyspy Brytyjskie wydają na czesne 2,9 mld funtów rocznie, czyli ponad 10 proc. brytyjskiego budżetu szkolnictwa wyższego, i niemal drugie tyle na pokrycie kosztów pobytu. Owszem, po Bolonii liczba przyjezdnych wyraźnie wzrosła, także dzięki zachętom finansowym ze strony rządu, który dopłaca do czesnego dla cudzoziemców. Jakość studiujących cudzoziemców jest jednak wyraźnie niższa, a ogólny poziom brytyjskich uniwersytetów spada, co można zauważyć przy porównaniu rankingów szanghajskich z 2003 i 2011 roku.