Zostawmy na boku błędy popełnione w kampanii wyborczej, kwestie mobilizacji i demobilizacji elektoratów, a nawet wizerunkowy problem opozycji – bo przecież tak naprawdę Jarosław Kaczyński przegrał te wybory już nazajutrz po wyborach prezydenckich. Wtedy, gdy gwałtownym publicznym wybuchem złości zniweczył swoiste „nowe otwarcie", jakie dała mu tragedia, i sprawił, iż miliony wyborców poczuły się przez niego cynicznie nabrane. Od tego momentu PiS mógł już walczyć nie o władzę, ale tylko o zdobycie pozycji jedynej partii opozycyjnej, blokowanej przez rządzącą koalicję wszystkich pozostałych, czyli o przyczółek do oczekiwanego, pełnego, orbanowskiego zwycięstwa po przewidywanym kryzysie i bankructwie rządów PO. I taka była bez wątpienia strategia Jarosława Kaczyńskiego, która w wyborczą niedzielę legła w gruzach. Oczywiście miało w tym swoje znaczenie, że opozycja przeceniła mobilizację swego elektoratu oraz stopień rozczarowania i demobilizacji elektoratu PO, a prezes po raz kolejny w sposób spektakularny zdezawuował w ostatniej chwili wszystkie kosztowne wysiłki włożone w „ocieplenie" jego wizerunku.
Lęk przed Rosją
Ale jest głębsza, niezauważana przyczyna. Tą przyczyną jest, mówiąc najkrócej, zupełne niezrozumienie sposobu myślenia współczesnego, przeciętnego Polaka i tego, jak wpłynęła na niego tragedia.
Działacze i intelektualiści prawicowej opozycji najprawdopodobniej się zresztą nad tym nie zastanawiają. Myślenie, które Maria Janion nazwała swego czasu „paradygmatem romantycznym", jest u nich równie instynktowne jak posługiwanie się językiem polskim. Zgodnie z tym myśleniem Polak jest z natury patriotą stawiającym dobro ojczyzny ponad wszystko i wysoko oceniającym cnotę patriotyzmu u swych przywódców.