- Tak naprawdę to jestem starszy niż II Rzeczpospolita. Urodziłem się 18 stycznia 1918 roku. Przez dziesięć miesięcy byłem więc poddanym austriackim. Dopiero w listopadzie stałem się obywatelem polskim – opowiada ks. Tadeusz Ślipko, znany polski filozof.
Pochodzi ze Stratynia w powiecie Rohatyn w Galicji. Całą młodość spędził w Gródku Jagiellońskim w pobliżu Lwowa. – W miasteczku znajdował się staw, a na nim były wyspy. Mieszkały na nich słowiki, które wieczorami urządzały wspaniałe koncerty. Podobno uwielbiał ich słuchać król Władysław Jagiełło, który kilka razy przyjeżdżał do Gródka. To właśnie tam w roku 1434 umarł – opowiada ksiądz. On sam, jako podrostek, łapał w stawie ryby i patrzył na miejsce, gdzie niegdyś wznosił się zamek Jagiełły.
Uratowany przez Ukrainkę
W 1924 roku Tadeusz Ślipko poszedł do szkoły powszechnej, potem do gimnazjum. Maturę zdał w 1936 roku. Rok później wstąpił na Uniwersytet we Lwowie. Studiów nie ukończył z powodu wojny. – Dostałem przydział i musiałem udać się do pułku. Niestety na drogach zapanował chaos, nikt nie wiedział, gdzie jest mój oddział, i zanim zdołałem go odnaleźć, wojna dobiegła końca – opowiada.
Błąkając się z kolegą w pobliżu rodzinnej miejscowości, został schwytany przez uzbrojoną grupę ukraińskich nacjonalistów, którzy w momencie załamania się państwa polskiego wystąpili przeciwko niemu z bronią w ręku. Ich aktywność na ogół ograniczała się do wyłapywania, rozbrajania, a czasem nawet do mordowania, pojedynczych polskich żołnierzy, którzy oddzielili się od oddziałów.
– Było ich pięciu. Czterech szeregowców i dowódca. Postanowili nas rozstrzelać. Ale naszym przewodnikiem był brat służącej z mojego rodzinnego domu, który zaczął z nimi pertraktować. Nagle z położonej pod lasem chaty zaczęła biec do nas ukraińska kobieta. Rozepchnęła tych mężczyzn, złapała nas za ręce i zaprowadziła do domu. Uratowała nas – mówi ks. Ślipko.