Takie pytania stawiali dziennikarze po wystąpieniu Bronisława Komorowskiego na inauguracji nowego parlamentu.
Dziś pytanie kompletnie inne. Do prezydenta, ale i do rządu. Bo przemawiając do Rady Politycznej, a potem do Klubu PO, Donald Tusk potraktował prezydenta jako poganiacza uprawnionego. Wręcz obiecał spełniać jego postulaty.
Prezydent powiedział: "Warto zatem powtarzać prostą prawdę, że bez perspektywy członkostwa w strefie euro Polska znajdzie się poza obszarem pogłębionej integracji europejskiej, a więc i poza szansą na odgrywanie istotnej, na miarę naszych narodowych aspiracji, roli w Europie i na świecie". Co na to rząd?
Z naszą obecnością w strefie euro dzieją się rzeczy dziwne. Z uwag przedstawicieli rządu można wysnuć wniosek, że dziś euro mogłoby nam zaszkodzić. Zagrażając drożyzną, osłabiając konkurencyjność polskiej gospodarki. A zarazem ma to być cel ostateczny, bo zapewni nam "odgrywanie istotnej roli". Choć nie odnoszę wrażenia, aby w dzisiejszej Europie ktoś miał istotny wpływ na cokolwiek, poza panią Merkel i panem Sarkozym.
Pytam o to, bo niepostrzeżenie podsuwa się nam kolejną tezę: niezbędny ma być "rząd gospodarczy Europy", czyli tak naprawdę integracja polityczna. Urzędnicy unijni już zapowiedzieli kierunek zmian: paneuropejski podatek, nadzór Unii nad narodowymi budżetami. Z drugiej strony czołowa polska gazeta ogłosiła na swojej pierwszej stronie: pełna integracja albo katastrofa.