McCain także później bezpardonowo atakował Władimira Putina, dostrzegając w nim - skądinąd słusznie - niereformowalnego kagiebistę. Jest jednak zasadnicza różnica między nim a Mittem Romneyem. McCain nie został prezydentem i już nim nie zostanie, a Romney ma realne szanse na zwycięstwo w listopadowych wyborach. A wtedy nie tylko nie będzie mógł sobie pozwolić na tak jednoznaczne uwagi w stosunku do Kremla, lecz także prawdopodobnie niewiele zmieni w obecnej polityce USA wobec Rosji.
Wielu przedstawicieli polskiej prawicy widzi w Romneyu nowego Reagana, który nazwie Rosję Imperium Zła i zahamuje jej mocarstwowe aspiracje w Europie Środkowej i Wschodniej. Nie możemy jednak zapominać, że prezydent Stanów Zjednoczonych dba przede wszystkim o interesy własnej ojczyzny, a nie o interesy Polski czy Gruzji. To bolesna prawda i być może dlatego polskim politykom tak trudno przyjąć ją do wiadomości.
Małe pole manewru
Zadajmy więc sobie pytanie: czy prezydentowi Romneyowi będzie zależało na zaognianiu stosunków z Rosją? Obawiam się, że nie doczekamy się tutaj żadnej gwałtownej wolty. Amerykanie i Rosjanie mają coraz więcej zbieżnych interesów, także ekonomicznych. Coraz intensywniej współpracują ze sobą koncerny energetyczne z obu krajów. USA i Rosja razem walczą z islamskim terroryzmem (choć w przypadku Kremla jest to często przykrywka dla dławienia ruchów niepodległościowych na Zakaukaziu oraz trzymaniu w ryzach byłych republik sowieckich w Azji Środkowej).
Ameryka i Rosja będą się do siebie zbliżały, a nie oddalały, także z innego powodu: wzrostu znaczenia Chin na arenie międzynarodowej. Dla Waszyngtonu osłabianie Rosji oznacza wzmacnianie Pekinu. Amerykanie mają w tej grze duże doświadczenie: 40 lat temu, gdy polityką zagraniczną USA kierowali Richard Nixon i Henry Kissinger, stosowali odwrotną taktykę: ocieplali stosunki z Chinami, by nadwerężyć pozycję Związku Sowieckiego.
Romney nie będzie miał zbyt dużego pola manewru. W niektórych dziedzinach „reset" jest już nieodwracalny. Nowy traktat START, ograniczający liczbę rosyjskich i amerykańskich głowic nuklearnych, został ratyfikowany przez Senat USA oraz rosyjską Dumę i wszedł w życie w lutym ubiegłego roku. Republikanie mówili swego czasu o zbyt daleko idących ustępstwach wobec Kremla, ale nie są w stanie już nic z tym zrobić. Ponadto Ameryki po prostu nie stać na nowy wyścig zbrojeń z Rosją. W nadchodzącej dekadzie budżet Pentagonu będzie malał z roku na rok. Oszczędności zostały wymuszone kryzysem gospodarczym, a rozpoczął je nie kto inny jak Robert Gates, były sekretarz obrony, jedyny republikanin w demokratycznej administracji Baracka Obamy. Zagrożony jest też program obrony antyrakietowej, z którym przecież wiążemy ogromne nadzieje.
Jeśli Romney wygra wybory, relacje z Rosją prawdopodobnie nie znajdą się nawet w pierwszej dziesiątce priorytetów jego prezydentury. Na oficjalniej stronie internetowej kandydata dział „Polityka zagraniczna" jest podzielony na kilka tematów: Afganistan i Pakistan, Chiny i Daleki Wschód, Iran, Izrael, Ameryka Południowa oraz Bliski Wschód. Nie znajdziemy tutaj ani Rosji, ani Europy - czyli dwóch obszarów, które nas, Polaków, interesują najbardziej. Owszem, dowiemy się, że Romney postara się zmniejszyć uzależnienie Europy Środkowo-Wschodniej od dostaw gazu z Rosji poprzez wspieranie... gazociągu Nabucco (który de facto zakończył swój żywot) oraz współpracę z „sektorem prywatnym" w promowaniu wydobycia gazu łupkowego (pierwszą firmą, która wycofała się z Polski po nieudanych odwiertach, był amerykański ExxonMobil).