Niebezpieczne związki

Jeśli PiS sięgnie kiedyś po władzę, jak będzie walczyć ze stadionowym chuligaństwem? Jak poskromi skrajnie nacjonalistyczny żywioł? – pyta publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 16.11.2012 20:16

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Po kolejnych obchodach 11 listopada, podczas których doszło do – niewielkich w porównaniu z ubiegłym rokiem, ale spektakularnych i odnotowanych za granicą – burd chuliganów z policją, część polityków z prawej strony wydaje się dostrzegać zagrożenia, jakie niesie sojusz z nacjonalistyczną i radykalną ekstremą. Dwóch wpływowych polityków PiS zdecydowanie się od narodowców odcięło.

Pierwszy zrobił to wiceszef partii Mariusz Kamiński (były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego), mówiąc w jednym z wywiadów, że PiS nie interesuje współpraca z ONR i Młodzieżą Wszechpolską. – Na razie są to jakieś skrajne, niezbyt duże organizacje, które przy okazji tego marszu się nagłaśniają – mówił w Polsat News.

Nacjonaliści nie wzbudzają zainteresowania również wśród młodszych posłów PiS. ONR-em zachwycony nie jest Przemysław Wipler. – To jest odwoływanie się do kompletnie archaicznej i szkodliwej ideologii (…). To są ludzie, którzy w tym, co mówią, w tym, co mają w swoich dokumentach programowych, są mi głęboko obcy. Jestem republikaninem, wolnościowcem – zastrzegał w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Dobrze, że kilku posłów PiS zauważyło zagrożenie, jakie niosą alianse z radykałami. Trzeba jednak dodać: szkoda, że tak późno.

Starzy druhowie

Trudno mieć pretensje do kilkudziesięciu tysięcy patriotycznie nastawionych Polaków, którzy zdecydowali się uczestniczyć w marszu organizowanym przez ONR i MW, zarzucając im wszystkim sympatie skrajnie nacjonalistyczne. Zapewne ich motywacja była następująca – ponieważ politycznie daleko im do prezydenta Bronisława Komorowskiego, postanowili iść na konkurencyjny marsz.

Trudniej wytłumaczyć zachowanie polityków, szczególnie posłów, którzy swą obecnością na manifestacji sygnowanej przez organizacje radykalne w pewnej mierze autoryzują ich poglądy, zachowania i postawy. Parlamentarzysta idący w marszu, który kończy się odezwą o obalenie republiki okrągłego stołu i powieszenie winnych za ostatnie 20 lat, w pewnym sensie staje się odpowiedzialny za wciąganie ekstremizmu do politycznego centrum.

Sytuacja na prawej stronie sceny politycznej nie mogła się dłużej utrzymać. Pięć lat temu PiS, przejmując elektorat Ligi Polskich Rodzin, doprowadziło do unicestwienia tej partii. Zasada realizowana przez Jarosława Kaczyńskiego – na prawo od nas tylko ściana – polegała na budowie wielonurtowej partii prawicowej jednoczącej wszystkich: od radykalnej prawicy po umiarkowaną chadecję. Jednak to, co po lewej stronie udało się Donaldowi Tuskowi (wielonurtowa partia centrowa od konserwatywnej chadecji po socjaldemokrację), Kaczyńskiemu się nie powiodło.

Po pierwsze po prawej stronie istniały żywioły, których oswojenie mogło się skończyć w najlepszym razie kompromitacją: antysemityzm, skrajny nacjonalizm, neopogaństwo, ruchy neonarodowe. Po drugie osobowość Kaczyńskiego sprawiła, że z wielonurtowej partii prawicowej pozostało wyłącznie Porozumienie Centrum ze starymi druhami prezesa. W efekcie z prawej strony nieźle zorganizowane środowiska, które z politycznego punktu widzenia mogą być dla PiS polem ekspansji, to dziś środowiska kibicowskie i narodowcy (pomijając na razie niechęć tych ostatnich do Jarosława Kaczyńskiego).

Lewicowe przechylenie

Na krótką metę obrona patriotycznych chłopców bitych przez policję (narracja po ubiegło- i tegorocznym Marszu Niepodległości) może być korzystna. W dłuższej perspektywie takie sojusze mogą się okazać śmiertelnie niebezpieczne.

Opinia publiczna jest dziś mocno przechylona w lewo. Jest też znacznie bardziej wyczulona na prawicowy ekstremizm, często zupełnie bezzasadnie dopatruje się w patriotyzmie nacjonalizmu, w konserwatyzmie – homofobii, a w trosce o kulturę – ksenofobii czy antysemityzmu. Spójrzmy choćby na reakcje tzw. mainstreamu na słowa ministra sprawiedliwości, wpływowego polityka PO Jarosława Gowina. Kiedy powiedział on, że problemem nie jest prawicowa ekstrema, lecz fakt, iż opiniotwórcza lewica gloryfikuje takiego zbrodniarza jak Lenin, w mainstreamie się zagotowało.

Prawica może się na to przechylenie nie godzić, ale nie może go ignorować. Dlatego nie może bagatelizować zagrożeń – nie tylko wizerunkowych – wynikających choćby z autoryzowania marszu pod patronatem Jana Kobylańskiego, którego o antysemityzm oskarża nie tylko lewica. Inaczej PiS dostanie medialną łatkę nacjonalistów, antysemitów czy ekstremistów, której nie będzie potrafiło się pozbyć.

Pomimo tych zagrożeń PiS przez ostatnie lata jednak te właśnie środowiska kokietowało. W ubiegłorocznych wyborach z obrony kibiców uczyniło jeden z głównych punktów swej kampanii.

Bójki i buczenie

Część prawicy z satysfakcją obserwowała stadionowych chuliganów tłukących się w czerwcu na ulicach Warszawy z kibolami z Rosji. Tymczasem każde takie zachowanie powinno być przez polityków z prawej strony piętnowane, nie rozgrzeszane.
Identycznie rzecz się miała ze skandalem podczas obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia, gdy publiczność na cmentarzu wybuczała polityków rządzącej PO, by klaskać politykom PiS.

Ostatnie miesiące były pełne podobnych kłopotliwych zajść (np. buczenie w czasie mszy na przedstawicieli prezydenta), które zamiast wywoływać zażenowanie, spotykały się z bagatelizowaniem. Jeśli do tego dodać hasła i plakaty pojawiające się na uroczystościach związanych z katastrofą smoleńską (np. prezydent i premier na szubienicy), w których brali udział politycy PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele, będziemy mieli pełny obraz radykalizmów, z którymi flirtuje prawica.

Oczywiście po stronie rządu mnóstwo jest zaniedbań w sprawie katastrofy smoleńskiej, opozycja ma prawo i obowiązek o to pytać oraz rozliczać winnych. Nie zmienia to jednak faktu, że żadna partia przywiązana do idei polskiego państwa nie może sobie pozwolić na tak jawne obrażanie legalnie wybranych przedstawicieli tego państwa, jak prezydent i premier.

Zrujnowane zaufanie

Flirtowanie z kibolstwem, prawicową ekstremą czy podsycanie postaw skrajnie antysystemowych obróci się przeciw całej polskiej klasie politycznej, bo zdziczenie obyczajów, które – żeby była jasność – istnieje również po drugiej stronie tego sporu, niszczy społeczeństwo jako wspólnotę, rujnuje zaufanie i trwoni kapitał społeczny. Dotyczy to także PiS. Jeśli bowiem ta partia sięgnie kiedyś po władzę, jak będzie mogła potępiać plakaty, na których ktoś narysuje szubienice z podobiznami przyszłych przedstawicieli państwa? Jak będzie walczyć ze stadionowym chuligaństwem? Jak poskromi skrajnie nacjonalistyczny żywioł?

Głosy posłów Kamińskiego i Wiplera mogą świadczyć, że świadomość tego niebezpieczeństwa zaczyna do polityków PiS powoli docierać.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?