Polsce grozi wyludnienie. Ekonomista Krzysztof Rybiński proponuje rozwiązać ten problem przyznaniem nowo narodzonym dzieciom stypendium demograficznego (premier Tusk natychmiast uznał to za abstrakcję), a prezes PiS Jarosław Kaczyński stwierdził, że trzeba sprawić, by posiadanie dzieci stało się modne.
Głosy takie będą się pojawiać coraz częściej, gdyż nic nie wskazuje na to, by Polacy chcieli mieć więcej dzieci.
Nie jest to kwestia nowa. W futurologii dane demograficzne są jedyną pewną podstawą, na której można budować prognozy o stanie społeczeństwa jutra. W wydanej w 2006 roku książce „Krótka historia przyszłości" Jacques Attali podał, że przy obecnych tendencjach ludność Polski do roku 2020 zmniejszy się o milion, a w 2050 roku spośród ludzi aktywnych zawodowo 56 procent będzie liczyć ponad 65 lat (obecnie jest to 18 procent). System emerytalny i świadczenia społeczne już dziś robią bokami – w przyszłości kataklizm w tej sferze jest nieunikniony.
Troska, by rodziło się więcej Polaków – najzupełniej słuszna – kończy się u nas na liczbach. Tymczasem przyrost demograficzny to zaledwie warunek konieczny – jeśli nie będzie ludzi, nie będzie o czym rozmawiać – ale nie wystarczający.
Ludzi trzeba zagospodarować. Co z tego, że mielibyśmy dziś parę milionów obywateli więcej, skoro nadal nie byłoby pomysłu, co z nimi zrobić. Zamiast 2,3 mln dzisiejszych bezrobotnych mielibyśmy na przykład 4 mln rodaków bez pracy, dodatkowy milion udałoby się może upchnąć za granicą – i nadal mimo wyższego przyrostu mielibyśmy to, co mamy.