Nad Otwartymi Funduszami Emerytalnymi zbierają się czarne chmury. Pod pretekstem tak zwanego przeglądu systemu kapitałowego rząd najpierw będzie chciał zawiesić transfer pieniędzy do funduszy, a następnie znacjonalizować oszczędności osób w wieku od 55. roku życia z drugiego filaru, by ostatecznie go znieść. Będzie to droga na skróty, która przyniesie więcej strat niż korzyści. Jeśli mamy wybór: nasze pieniądze trafiają do ZUS i OFE lub wyłącznie do ZUS, lepiej pozostać przy dwóch filarach.
Fundusze nie mają przyjaciół
W rządzie wicepremierem został właśnie minister finansów Jacek Rostkowski, zagorzały przeciwnik OFE. Minister Michał Boni, który ratował je w 2011 roku, zajmuje się administracją i cyfryzacją. Kierujący resortem pracy Władysław Kosiniak-Kamysz jest politykiem namaszczonym przez PSL, tak więc OFE nie są podstawowym problemem jego elektoratu – może się zgodzić na ich likwidację, w zamian uzyskując obietnicę konserwowania KRUS. Przyjaciół brakuje też wśród ekspertów i ekonomistów – nie wystarczy tu sam profesor Leszek Balcerowicz. Funduszom coraz rzadziej i ciszej sprzyjają też media. Co ciekawe, nie bronią ich także przedstawiciele instytucji finansowych, które są beneficjentami drugiego filaru lub którym powinno zależeć na jego istnieniu. Nie jest ani nie był wyraźnie słyszalny w obronie funduszy głos szefów giełdy, domów maklerskich czy nadzoru.
Pada też ostatnia – i tak naprawdę jedyna skuteczna – linia obrony. Członkowie OFE, których jest 16 mln, nie wierzą w drugi filar, nie mają świadomości, że są tam ich „prawdziwe" pieniądze, które trudniej, niż te z ZUS przejąć politykom. Za złe mają też zarządzającym funduszami, nie bez racji, wysokie koszty, jakie ponoszą z tytułu przynależności do nich.
Ponadto na ten obraz nakładają się dwa fakty. Pierwszy z obszaru psychologii sprawowania władzy. Rząd raz już zgrzeszył, nie poniósł pokuty, nie wyraził żalu. Cięcie składki nie przyniosło żadnych negatywnych skutków politycznych, ale za to dało budżetowi – pamiętajmy, że politycy są zawsze w permanentnym stanie głodu pieniędzy – ponad 15 mld złotych. Druga kwestia to kondycja tegorocznego i następnych budżetów. W tym roku w kasie państwa zabraknie około 20 mld złotych, a cięcie OFE to najprostszy sposób zasypywania tej dziury. Rząd nie naraża się wyborcom (nie musi podnosić podatków ani ciąć wydatków), niezauważalnie zwiększa jedynie zobowiązania ZUS na przyszłość. Ale kto myśli, co będzie za 30–40 lat? Cięcia w OFE są zatem przesądzone. Pytanie, co to oznacza.
Mniejsza składka do ZUS, a to jedna z głównych zalet istnienia OFE, oznacza, że w przyszłości będzie on musiał wpłacać do nich mniej pieniędzy. A skąd ZUS bierze pieniądze? Z podatków. Istnienie OFE gwarantuje zatem, że nasze dzieci i wnuki będą obciążone niższymi podatkami.