Jarosław Kaczyński w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej" dał do zrozumienia, że obawia się sfałszowania wyborów przez ekipę Donalda Tuska. A potem jeden z posłów PiS zaproponował, aby urny w lokalach wyborczych były przezroczyste. Śmiechu w mediach było co niemiara. Ha, ha, ha! Toż to kolejny dowód na szaleństwo prezesa PiS. Jak poważny człowiek może podważać uczciwość wyborów w III RP? I co oni chcą przez tę szybkę w urnie zobaczyć?
Też się śmiałem, bo prezes Kaczyński ma wyjątkowy talent do mówienia rzeczy ważnych i rozsądnych w taki sposób, aby brzmiały one niepoważnie. Sądzę, że wrażliwości opozycji na nieprawidłowości wyborcze nigdy nie wolno lekceważyć. Nawet jeśli jest to nadwrażliwość. Gdyby Donald Tusk miał polityczną klasę, to najpierw wyśmiałby obawy Jarosława Kaczyńskiego, a potem – już bez szemrania – wprowadziłby do prawa wyborczego przepisy, których domaga się PiS. I jeszcze zaprosiłby obserwatorów zagranicznych, aby dokładnie przyjrzeli się przebiegowi wyborów w Polsce.
Gwarancja demokracji
Po co to wszystko? Aby wszystkim udowodnić, że ma czyste ręce. Przejrzystość procesu wyborczego jest najważniejszą gwarancją sprawnie działającego systemu demokratycznego.
Nie sądzę, aby – przy obecnej mobilizacji społecznej i olbrzymiej niechęci do rządzącej partii – masowe fałszowanie głosów na rzecz PO było w Polsce możliwe. W wyborach parlamentarnych i prezydenckich wyniki raczej dotąd odzwierciedlały – i pewnie będą odzwierciedlać – rzeczywisty układ sił. We wszystkich praktycznie komisjach wyborczych obecni są mężowie zaufania największych partii i mają oni wystarczające możliwości, aby patrzeć członkom komisji na ręce. Ale jestem też jak najdalszy od stwierdzenia, że nikt w Polsce nie próbuje fałszować wyników głosowania. Przypomnijmy głośne analizy wyborów samorządowych przygotowane przez prof. Przemysława Śleszyńskiego. Wynikało z nich, że w niektórych regionach jest oddawanych nieporównanie więcej głosów nieważnych niż w innych – i chodzi o przypadki, gdy na jednej karcie pojawia się więcej niż jeden krzyżyk. Dotyczyło to na przykład Mazowsza w 2006 i 2010 roku, a w 2002 roku także województw kujawsko-pomorskiego oraz dolnośląskiego.
Profesor Śleszyński jest naukowcem w Instytucie Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN, więc wstrzymuje się od wyciągania politycznych wniosków – przedstawia tylko nagie fakty. Jednak dla każdego, kto choć trochę zna polski system wyborczy, oczywiste jest, że skoro dokładnie w tych samych warunkach, na takich samych kartach wyborczych w niektórych regionach jest więcej „pomyłek" niż w innych, to znaczy, że ktoś zorganizował tam „akcję" dopisywania na kartach dodatkowych krzyżyków. A dzięki temu część głosów stała się nieważna.