Przychylić się do oczekiwań mniejszości

Tusk partię Kaczyńskiego uważa za nienormalną i niedemokratyczną. A gdy dorzucić do tego jeszcze zawsze basującego premierowi Stefana Niesiołowskiego, to wizerunek PiS w oczach polityków PO jako partii totalitarnej staje się coraz bardziej wyraźny. Z totalitaryzmem, jak wiadomo, należy walczyć wszelkimi dostępnymi środkami – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 08.09.2013 19:50 Publikacja: 08.09.2013 19:45

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek

Jarosław Kaczyński w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej" dał do zrozumienia, że obawia się sfałszowania wyborów przez ekipę Donalda Tuska. A potem jeden z posłów PiS zaproponował, aby urny w lokalach wyborczych były przezroczyste. Śmiechu w mediach było co niemiara. Ha, ha, ha! Toż to kolejny dowód na szaleństwo prezesa PiS. Jak poważny człowiek może podważać uczciwość wyborów w III RP? I co oni chcą przez tę szybkę w urnie zobaczyć?

Też się śmiałem, bo prezes Kaczyński ma wyjątkowy talent do mówienia rzeczy ważnych i rozsądnych w taki sposób, aby brzmiały one niepoważnie. Sądzę, że wrażliwości opozycji na nieprawidłowości wyborcze nigdy nie wolno lekceważyć. Nawet jeśli jest to nadwrażliwość. Gdyby Donald Tusk miał polityczną klasę, to najpierw wyśmiałby obawy Jarosława Kaczyńskiego, a potem – już bez szemrania – wprowadziłby do prawa wyborczego przepisy, których domaga się PiS. I jeszcze zaprosiłby obserwatorów zagranicznych, aby dokładnie przyjrzeli się przebiegowi wyborów w Polsce.

Gwarancja demokracji

Po co to wszystko? Aby wszystkim udowodnić, że ma czyste ręce. Przejrzystość procesu wyborczego jest najważniejszą gwarancją sprawnie działającego systemu demokratycznego.

Nie sądzę, aby – przy obecnej mobilizacji społecznej i olbrzymiej niechęci do rządzącej partii – masowe fałszowanie głosów na rzecz PO było w Polsce możliwe. W wyborach parlamentarnych i prezydenckich wyniki raczej dotąd odzwierciedlały – i pewnie będą odzwierciedlać – rzeczywisty układ sił. We wszystkich praktycznie komisjach wyborczych obecni są mężowie zaufania największych partii i mają oni wystarczające możliwości, aby patrzeć członkom komisji na ręce. Ale jestem też jak najdalszy od stwierdzenia, że nikt w Polsce nie próbuje fałszować wyników głosowania. Przypomnijmy głośne analizy wyborów samorządowych przygotowane przez prof. Przemysława Śleszyńskiego. Wynikało z nich, że w niektórych regionach jest oddawanych nieporównanie więcej głosów nieważnych niż w innych – i chodzi o przypadki, gdy na jednej karcie pojawia się więcej niż jeden krzyżyk. Dotyczyło to na przykład Mazowsza w 2006 i 2010 roku, a w 2002 roku także województw kujawsko-pomorskiego oraz dolnośląskiego.

Profesor Śleszyński jest naukowcem w Instytucie Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN, więc wstrzymuje się od wyciągania politycznych wniosków – przedstawia tylko nagie fakty. Jednak dla każdego, kto choć trochę zna polski system wyborczy, oczywiste jest, że skoro dokładnie w tych samych warunkach, na takich samych kartach wyborczych w niektórych regionach jest więcej „pomyłek" niż w innych, to znaczy, że ktoś zorganizował tam „akcję" dopisywania na kartach dodatkowych krzyżyków. A dzięki temu część głosów stała się nieważna.

Czy możliwe jest tego typu fałszerstwo w skali ogólnopolskiej? Teoretycznie można sobie wyobrazić, że zarząd Platformy Obywatelskiej podejmuje tajną uchwałę, w której obliguje swoich sympatyków w komisjach wyborczych do dopisywania dodatkowych krzyżyków na głosach oddanych na PiS. W praktyce w skali ogólnopolskiej trudno byłoby utrzymać takie polecenie w tajemnicy. No, chyba że zwolennicy PO w komisjach nie potrzebują takich sugestii i sami wiedzą, co robić – ale to by świadczyło o wyjątkowej wprost demoralizacji tego środowiska. Uważam, że nieprawidłowości – jeśli do nich dojdzie – będą miały ograniczony zasięg i nie wpłyną zasadniczo na wynik głosowania. Obawa Jarosława Kaczyńskiego nie jest więc uzasadniona.

Dlaczego w takim razie uważam, że rządząca koalicja powinna zgodzić się na żądania PiS dotyczące większych zabezpieczeń procesu wyborczego? Przede wszystkim dlatego, że liderzy tej koalicji twierdzą, iż Prawo i Sprawiedliwość nie powinno być traktowane jak normalne ugrupowanie opozycyjne.

Zacznijmy od najświeższej deklaracji Donalda Tuska, który zaledwie parę dni temu stwierdził, iż jego zadaniem jest „nie dopuścić do tego, żeby Jarosław Kaczyński rządził". Zabrakło tu wprawdzie doprecyzowania: „nie dopuścić wszelkimi możliwymi sposobami", ale w przymrużonych „wilczych oczach" premiera widać było determinację. Nieco wcześniej Tusk ostro skrytykował Jarosława Gowina za to, iż uważa on PiS za ugrupowanie takie jak każde inne. „Kiedy słyszę od niego ciepłe słowa pod adresem PiS (normalna, demokratyczna partia) (...) przestaję wierzyć w jego dobre intencje" – napisał w liście do członków PO.

Wynika z tego wprost, że Tusk partię Kaczyńskiego uważa za nienormalną i niedemokratyczną. A gdy dorzucić do tego jeszcze zawsze basującego premierowi Stefana Niesiołowskiego („Jarosław Kaczyński to dyktatorek, to nie jest demokrata") – to wizerunek PiS w oczach polityków PO jako partii totalitarnej staje się coraz bardziej wyraźny. A z totalitaryzmem, jak wiadomo, należy walczyć wszelkimi dostępnymi środkami. W końcu nie ma demokracji dla wrogów demokracji...

Niepokój opozycji

Oczywiście Jarosław Kaczyński żadnym dyktatorem nie jest, a jego partia jest normalna i demokratyczna w nie mniejszym stopniu niż Platforma Obywatelska. A skoro tak, to po agresywnych deklaracjach premiera i jego akolitów opozycja ma prawo być zaniepokojona. Nie jestem tak naiwny, aby nie rozumieć, że Jarosław Kaczyński, mówiąc o możliwych fałszerstwach wyborczych, ma konkretny cel polityczny, którym jest mobilizacja przedwyborcza swoich zwolenników. Prezes PiS zresztą mówi wprost, że „będzie potrzebny duży ruch społeczny, który będzie pilnował poprawności wyborów". Podobny cel przyświeca Donaldowi Tuskowi, gdy straszy nas kaczonazizmem – lider PO chce obudzić swoich dawnych stronników.

Problem w tym, że Polska jest już drugą kadencję rządzona przez jedno polityczne środowisko, które przejęło w praktyce wszystkie stanowiska i instytucje państwowe. To rzecz jasna efekt demokratycznych wyborów i nie sposób się na taką sytuację obrażać. Skoro jednak mamy struktury państwa tak mocno zdominowane przez PO, skoro opozycja obawia się o uczciwość wyborów i skoro sami liderzy rządzącego ugrupowania dają do zrozumienia, że swoich przeciwników nie zamierzają traktować jak normalnej partii, dobrze by było, aby parlamentarna większość przychyliła się do oczekiwań mniejszości. Tak na wszelki wypadek, dla czystości sytuacji i pokazania swoich uczciwych intencji.

Jarosław Kaczyński w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej" dał do zrozumienia, że obawia się sfałszowania wyborów przez ekipę Donalda Tuska. A potem jeden z posłów PiS zaproponował, aby urny w lokalach wyborczych były przezroczyste. Śmiechu w mediach było co niemiara. Ha, ha, ha! Toż to kolejny dowód na szaleństwo prezesa PiS. Jak poważny człowiek może podważać uczciwość wyborów w III RP? I co oni chcą przez tę szybkę w urnie zobaczyć?

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?