Michał Wojciechowski: Związkowa łata na dziurawym państwie

Spełnienie postulatów związkowców byłoby prostą drogą do upadku na wzór Grecji i do coraz większej zależności od Niemiec – pisze ekspert Centrum im. Adama Smitha

Publikacja: 16.09.2013 20:52

Michał Wojciechowski

Michał Wojciechowski

Foto: Fotorzepa, ms Michał Sadowski

Red

Tłumy na ulicach, zmobilizowane przez związki zawodowe, z jednej strony zachęcają do przyjrzenia się roli związków, z drugiej utrudniają spojrzenie perspektywiczne. Rola związków zawodowych dzisiaj jest bowiem niejednoznaczna. Ani tak negatywna, jak chce władza, albo też (z innych racji) klasyczny liberalizm gospodarczy. Ani też tak pozytywna, jak chcą roszczeniowo nastawieni pracownicy i wzburzeni kryzysem państwa obywatele.

Ochrona leniwych

Związkowcy trafnie dostrzegają zły stan gospodarki i państwa, ale chcą je jeszcze bardziej popsuć przez więcej regulacji i więcej socjalizmu, choć przezornie tego tak nie nazywają. W sferze gospodarczo-społecznej domagali się w Warszawie podwyżek płac, większej pensji minimalnej, niższego wieku emerytalnego i wyższych emerytur, obciążenia składkami pracy na zlecenie i usztywnień co do czasu pracy. Oznacza to żądanie wzrostu roli państwa, chociaż związki są władzy obecnej przeciwne, oraz nowe obciążenia dla budżetu i dla przedsiębiorstw.

Są to zatem postulaty szkodliwe. W sferze budżetu sam wzrost wydatków na emerytury, które już przekraczają 200 mld zł rocznie, zablokuje środki na politykę prorodzinną, infrastrukturę i wojsko, i bez tego traktowane po macoszemu. W gospodarce skutkiem spełnienia żądań związków byłyby z pewnością nowe bankructwa, wzrost bezrobocia i szarej strefy, recesja, inflacja oraz jeszcze większy dług publiczny. Prosta droga do upadku na wzór Grecji – i do coraz większej zależności od Niemiec.

W kraju o słabej gospodarce, z przywilejami dla większego biznesu i z silną biurokracją, jak u nas, w walce o podział korzyści zwykły pracownik ma małe szanse

Związki zawodowe wpisują się więc, choć niechcący, w klasyczną liberalną krytykę pod ich adresem. Zwolennicy wolnego rynku twierdzą, że psują one naturalne mechanizmy gospodarcze. Forsują bowiem rozwinięte prawodawstwo socjalne, krępujące dla gospodarki i kosztowne. Wymuszając świadczenia, powodują wzrost podatków i spadek opłacalności działalności gospodarczej. Sprzeciwiają się postępowi technicznemu, gdyż ten zmniejsza zapotrzebowanie na pewne rodzaje pracy, choć tworzy nowe. Chronią osoby bez należytych kwalifikacji, nieudolne i leniwe. Ograniczają wolność pracodawców i pracowników. Zmniejszają zdolność gospodarki do adaptacji.

W skrajnych przypadkach prowadziło to w przeszłości do zakazywania związków zawodowych albo zastępowania ich korporacjami, obejmującymi i pracodawców, i pracowników. To jest niesłuszne, nawet w perspektywie liberalizmu, gdyż ludzie mają moralne prawo do wolnego stowarzyszania się. Potwierdza to społeczna nauka Kościoła. Można jednak wątpić, czy związki powinny mieć przywileje prawne, w tym przywileje dla działaczy związkowych.

Liberalne krytyki zachowują swoją słuszność, ale w kontekście gospodarki wolnorynkowej. Tymczasem gospodarka Polski i Europy wcale nie jest wolnorynkowa, lecz zbiurokratyzowana. Sektor publiczny obraca połową środków. Biurokracja tyranizuje sektor prywatny, dając przywileje wybranym (kapitał obcy oraz „kolesie”). Prawodawstwo krępuje inicjatywę, a podatki są bardzo wysokie. Nie jest to z pewnością klasyczny kapitalizm.

Reakcja obronna

Typowym błędem co do związków zawodowych jest traktowanie ich jako hamulcowych dobrych gospodarek, winnych odejścia od wolnego rynku. To raczej odwrotnie, wzrost ich roli wydaje się skutkiem braku wolności i sprawiedliwości w gospodarce. Obecność i znaczenie związków świadczą, że ustrój gospodarczy jest ułomny. Są reakcją obronną na jego wady.

Zauważmy, że gdy pracownik może łatwo znaleźć odpowiednią pracę, nie potrzebuje związku zawodowego. Dowodem na to jest mniejsza rola związków w krajach wolnorynkowych z małym budżetem państwa. Jeśli w ogóle istnieją, to dla wymiany doświadczeń zawodowych albo na skutek praktycznej potrzeby stworzenia wspólnej reprezentacji pracowników w dużej firmie. Nawet w krajach z silnymi związkami zawodowymi pracownicy o dużych indywidualnych kwalifikacjach nie interesują się przynależnością do nich (menedżerzy, profesorowie wyższych uczelni).

Gdy jednak na rynku pracy pojawia się dysproporcja czy niesprawiedliwość na niekorzyść pracowników, próbują oni przeciwdziałać temu, organizując swoje grupy nacisku. Walczą one o prawodawstwo chroniące zatrudnionych i o korzyści finansowe. Jest to zrozumiałe, ale ta metoda to typowe leczenie objawowe, które nie usuwa przyczyn problemu, ma zaś niepożądane skutki uboczne.

Te przyczyny słabej pozycji pracownika są różne. Jego pozycję osłabia przede wszystkim bezrobocie. Umożliwia ono zaniżanie pensji i lekceważenie pracowników. Przy braku chętnych do pracy sytuacja musi być inna. Walka z pracownikami czy dyskryminacja po prostu przestaje się opłacać.

Pracodawca może mieć lokalnie rodzaj monopolu (duży zakład). Ma większe zasoby, a więc więcej czasu, i na ogół lepiej posługuje się przepisami. W kraju o słabej gospodarce, z przywilejami dla większego biznesu i z silną biurokracją, jak u nas, w walce o podział korzyści zwykły pracownik ma małe szanse.

Ale skąd się bierze bezrobocie? Po pierwsze z wysokich podatków, w tym z wysokiego opodatkowania pracy (płacąc 100 zł na rękę, pracodawca odprowadza do fiskusa i ubezpieczalni ponad 80 zł). Opodatkowanie konsumpcji (VAT i akcyzy) hamuje oczywiście popyt, a tym samym produkcję dóbr i usług. Nie opłaca się zatrudniać.

Skutkiem jest wysokie bezrobocie i emigracja: gdyby je zsumować, bezrobocie w Polsce przekroczyłoby 30 proc. – co jest zgubne, gdyż właśnie przez pracę tworzy się wszelkie dobra. Analogiczny skutek dla zatrudnienia mają bariery biurokratyczne dla przedsiębiorczości.

Nie czekać na gruszki

Oznacza to, że pracownicy i pracodawcy mają wspólnego wroga. Jest nim rozzuchwalona biurokracja. Im mniej urzędników, im mniej hamulców prawnych dla przedsiębiorstw, im mniej podatków, tym lepiej będzie także pracownikom. Na razie jednak związki proponują wzrost obciążeń finansowych i ograniczeń prawnych!
Ze strony związków właściwsze byłoby żądanie zmniejszenia podatków, co zarazem podniesie pensje i zwiększy liczbę ofert pracy. Powinny też żądać wolności gospodarczej. Na przykład elastyczności umów o pracę, gdyż wtedy propozycji będzie więcej. Powinny żądać masowych zwolnień w przerośniętej administracji, która przez dwadzieścia lat urosła ponadtrzykrotnie.

Tak się jednak nie dzieje. Związki walczą z rządem, ale wierzą w biurokratyczne państwo opiekuńcze, które im da, jeśli tylko będą głośno krzyczeć. Związki, a po części i pracodawcy, zachowują się jak bokserzy na ringu, napuszczani na siebie przez chytrego sędziego, który i tak swoje zarobi. Związkowcy myślą o korzyściach kosztem pracodawców i podatnika, a przedsiębiorcy o ograniczeniu kosztów pracy.

Związkowcy dość naiwnie uważają, że rząd sprzyja pracodawcom. Przedsiębiorców władza wyzyskuje, wobec urzędników są oni stroną słabszą, ale wobec pracowników stają się nieraz stroną silniejszą. Mogą zaniżać płace, zwalniać. Władza gnębi biznes, ale pozwala mu się trochę odkuć na pracownikach. Związkowcy chcą się zrewanżować…

W sektorze budżetowym szkodzą obie strony, państwowy pracodawca i związki. W oświacie polityka państwa doprowadziła do obniżki jakości kształcenia, a zarazem pogorszenia sytuacji nauczycieli. Związki zaś angażują się w ochronę niesłusznych uprawnień i złych pracowników.

Nie jest więc potrzebne państwo niby-opiekuńcze, w którym dobra wytworzone przez gospodarkę są marnowane: czy to przez urzędników i przez korupcję na styku państwowego z prywatnym, czy to przez rozdęte świadczenia socjalne. Żeby dzielić, trzeba najpierw wytworzyć dobra. To jest możliwe przy sprawiedliwym i skutecznym prawie, przy wolności gospodarczej i przy ograniczonych podatkach.

Państwo nie powinno zabierać i rozdawać, lecz ułatwiać obywatelom owocną pracę. A obywatele nie powinni oczekiwać od państwa gruszek na wierzbie.

Moralnie słuszne

Jak z tego wynika, związki zawodowe psują gospodarkę, ale zarazem stanowią nieuniknioną reakcję na jaskrawe wady ustroju gospodarczego. Związki są też reakcją na ułomne życie polityczne, czego dowodzi cała historia „Solidarności”. Im gorszy stan polityki, tym bardziej widać, że stają się one także formą samoorganizacji politycznej dołów. Wynika to z oderwania się polityków od potrzeb kraju i z opresyjnego charakteru państwa. Tu związki też są skutkiem, a nie przyczyną.

Pod względem moralnym działania związków są więc w obecnej sytuacji uzasadnione, gdyż zwracają się przeciwko niesprawiedliwości systemu. Pod tym względem związki mają za sobą większość narodu. Wola większości nie może się inaczej wyrazić. Problem w tym, że protestujący nie wiedzą, jak naprawić sytuację gospodarczą. Znają diagnozę, ale proponują fałszywe leki. Polityczna recepta: usunąć złą władzę też nie jest wiele warta, jeśli się nie wie, co robić potem.

Wychodzą z tego krótkowzroczne targi o więcej. Nie rozumieją też związkowcy, że jeśli są potrzebni, to tylko z powodu kiepskiego prawa, gospodarki, państwa. Są jak łata na rozdarciu – lepiej byłoby nie drzeć i nie naszywać łaty.

Autor jest teologiem świeckim, profesorem Uniwersytetu w Olsztynie, ekspertem Centrum im. Adama Smitha

Tłumy na ulicach, zmobilizowane przez związki zawodowe, z jednej strony zachęcają do przyjrzenia się roli związków, z drugiej utrudniają spojrzenie perspektywiczne. Rola związków zawodowych dzisiaj jest bowiem niejednoznaczna. Ani tak negatywna, jak chce władza, albo też (z innych racji) klasyczny liberalizm gospodarczy. Ani też tak pozytywna, jak chcą roszczeniowo nastawieni pracownicy i wzburzeni kryzysem państwa obywatele.

Ochrona leniwych

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?