z tezami zawartymi w moim tekście „Czy warto być Żydem?" jest sporem, w którym zderzają się perspektywy świecka i religijna. Zasadniczy zarzut, jaki autorka „Narodu nie wybranego" mi stawia, sprowadza się do tego, że lekceważę doświadczenie jej rozmówców. A przypomnę, są to Polacy, którzy odkryli, iż mają pochodzenie żydowskie. Zdaniem izraelskiej socjolog pomijam uczucie siły i zadowolenia, którego oni doznali, gdy przeszli proces zaakceptowania swojej tożsamości.
To prawda, że człowiek, który poznaje swoje korzenie, poznaje również samego siebie i staje się szczęśliwy. Ale konstatując ten fakt, łatwo popaść w psychologiczne banalizowanie. Tymczasem książka Pauliny Celnik wydaje się dlatego intrygująca, że dotyczy właśnie Żydów, a więc – przyjmując perspektywę judaizmu i chrześcijaństwa – ludu Bożego wybrania. To z kolei niesie poważne konsekwencje, które – co oczywiście rozumiem – osoby świeckie lub wyznające pewne wersje judaizmu reformowanego odrzucają.
Rodzi się zatem pytanie: co to znaczy wybraństwo? Czy mamy do czynienia z jakimś ekskluzywizmem, z roszczeniem sobie przywilejów? Odpowiedź twierdząca byłaby tylko wodą na młyn rozmaitej maści antysemitów. A jest inaczej: wybraństwo łączy się z pewnym zobowiązaniem duchowym. I Żydzi na przestrzeni dziejów to zobowiązanie realizowali.
Przykazania, które otrzymał Mojżesz na Synaju, miały w okolicznościach, w których dominował pogański politeizm, charakter rewolucyjny. Przymierze Żydów z Bogiem jedynym nie jest jakąś abstrakcją, ale było i pozostaje dla świata potężnym świadectwem – świadectwem wierności obietnicy, którą otrzymał człowiek od Stwórcy. Doświadczenia Abrahama czy Hioba pokazują, że źródło ludzkiego nieszczęścia stanowi w pierwszej kolejności niewola duchowa – odwrócenie się od Boga, który objawia się też w taki sposób, że dopuszcza cierpienie, ale zarazem przez nie przeprowadza.