Oto część odpowiedzi na pytanie dlaczego skompromitowana polityka klimatyczna UE jest wciąż popularna na Zachodzie. Drugim powodem jest przemożna chęć upowszechnienia przez te kraje swoich własnych błędów w polityce energetycznej na inne kraje UE, by zniwelować w tym wypadku naszą przewagę konkurencyjną.
Dotychczasowe oferty kierowane do Polski i Europy Środkowej mają charakter kosmetyczny. We wrześniu br. przeciekami do Reutersa testowano naszą reakcję na utworzenie dwóch funduszy modernizacji energetyki, które dysponowałyby ok. 30 miliardami euro. Takie machanie gotówką przed oczami może robić wrażenie tylko na kimś, kto nie zdaje sobie sprawy z rozmiarów kosztów, jakie ta polityka przynosi. Oparcie tych kwot o przychody z handlu emisjami oznaczałoby nie tylko ich chwiejność, ale także ich wyjęcie z budżetów narodowych. Nowa grupa propozycji jest oparta o przydział darmowych uprawnień, fundusze na modernizację oraz wprowadzenie jakichś form elastyczności.
Zanim uznamy to za poważną ofertę, proponuję przypomnieć Brukseli o jej utraconej wiarygodności. W 2008 roku zawarto kompromis oparty o podobne rozwiązania. Następnie KE, przy wsparciu tej samej grupy państw i Parlamentu Europejskiego, ten kompromis dwukrotnie naruszyła. W 2011 KE wprowadziła odniesienia do parametrów spalania gazu w procedurze przyznawania pozwoleń bezpłatnych na emisji. Z systemu tym samym wypadła znaczna część przemysłu w Europie Środkowej. W 2014 ta sama KE przeprowadziła wycofanie z rynku ok. 1 mld uprawnień w celu sztucznego zawyżenia ich ceny.
W obu wypadkach decyzje zaostrzające politykę klimatyczną, dyskryminujące Polskę były podjęte poza kontrolą państw członkowskich. Trzeba o tym pamiętać, kiedy dziś znowu przedstawia nam się oferty kompromisu. Może on być wywrócony, kiedy nasza kontrola nad procedurami osłabnie.
Jest i szerszy aspekt tej politycznej batalii, na który powinniśmy zwracać uwagę. Zaostrzenie polityki klimatycznej jest dla Polski stanem wyższej konieczności. Łatwo tego dowieźć statystykami, które zostały w Polsce wielokrotnie przeliczane. Powinny to rozumieć kraje, które dziś na taki stan wyższej konieczności powołują się w związku z kryzysem finansów publicznych. W październiku tego roku francuski minister finansów Michel Sapin oświadczył w BBC, że Francja zetnie deficyt do 3% w 2017 roku, 2 lata później niż tego oczekuje Bruksela. „Zdecydowaliśmy się dostosować ścieżkę redukcji deficytu do gospodarczej sytuacji kraju." - oznajmił swym krągłym francuskim. Premier Włoch Matteo Renzi we wrześniu tego roku w tym samym kontekście stwierdził, że „Bruksela nie może Włochów pouczać." W przypadku Francji mamy do czynienia z krajem, który od 6 lat nieprzerwanie narusza zasady unii walutowej w zakresie długu i deficytu budżetowego. Włochy mają dług przewyższający traktatowe 60% od 1993 roku (od 2012 to ponad 120%). Nasi europejscy partnerzy powinni wiedzieć, że dla Polski sprawa polityki klimatycznej ma analogiczny charakter.
W Brukseli dziś jak widać można wychodzić na przeciw oczekiwaniom francuskim, brytyjskim, czy niemieckim w zakresie ich krajowych pomysłów na politykę energetyczną, czy przemysłową. Bruksela znosi ciężkie zmagania Francji, Włoch, czy ponad 10 innych krajów z problemem nadmiernego deficytu i długu publicznego, co destabilizuje całą strefę euro. Te same strategiczne argumenty, które słyszymy od francuskich, niemieckich, włoskich, czy brytyjskich ministrów gospodarki, powinny być warte tyle samo, kiedy wypowiadane są przez stronę polską.