Lekka czapka - felieton Anny Kozickiej-Kołaczkowskiej

A czy to tak trudno przyjąć raz na zawsze, że jak Frau Aniela sobie coś postanowi, to po grzyba się wyrywać, bo nie tędy droga na króla Europy?

Aktualizacja: 28.10.2014 07:08 Publikacja: 28.10.2014 07:05

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„Pamiętacie moje ekspoze? Mówiłam, że z tego szczytu nie przyjedziemy z dodatkowymi obciążeniami. I, rzeczywiście, nie ma dodatkowych obciążeń!" – znieczulenie gryzącym czadem zaaplikowano nam profilaktycznie, nim przewaliły się z hukiem kolejne, punkt po punkcie, katastrofalne dla kraju rezultaty szczytu klimatycznego. Na długo zanim szczęki poddanych wróciły do pozycji anatomicznej. Jednak, kiedy mówi się do narodu, który w sobotę ma łykend i grilla, w niedzielę konkursy piosenkarskie i outlety, zatem w poniedziałek ze świeżo zresetowanym umysłem może na nowo zająć się kłopotami z imperium Rydzyka, to chodzi o to, żeby w ogóle cokolwiek powiedzieć „bele sempatycznie". Znaczy się, po imieniu, jak do kumpli, bele co, bele pewnie i głośno. Kariera to nie Caritas.

Najgęściej zaszczycani „tykaniem" kumple z telewizji polecieli do Brukseli, żeby skręcić na tamtejszym korytarzu scenki trzymające naród w nadziei, że coś drgnie w kanale. Nie takie to pewnie proste upolować całą migawkę, na której, załóżmy, frontmenka priwislinskiego kraju, wita się w miarę niehałaśliwie i niezbyt desperacko przynajmniej z panią premier Litwy. Jednostkom przebojowym udaje się wprawdzie nieraz upolować także jakiś dobrotliwy, zagraniczny uśmiech w stronę priwislinskiej delegatury, nigdy jednak w tych przebogatych materiałach nie słyszymy merytorycznego, rozumnego bąknięcia na rzecz naszego, urągającego prawdzie i sprawiedliwości położenia. Oko kamery skłonne jest raczej dostrzegać niezłe szpilki negocjatorki polskiego życia i śmierci.

Na nasze nieszczęście, brukselskie derby wszystkich o wszystko to nie wyścigi furmanek z sianem. Dla zatarcia wrażenia, za pomocą „informacyjnych", telewizyjnych fleszy, z brukselskiego korytarza dostaje się więc ludowi co rusz „tykanie", jako to w krainie władców miłościwych, szczerych i kumpelskich. Dziarskie hasła typu: Trzymajcie za mnie kciuki! Bo na „ty" mówi się ludowi, gdy jest się władzą prostolinijną, życzliwą, szczerą, naszą. Władza chciwie chłonie wiedzę pijar od osobistego spin doktora, nawet gdy sama jest lekarką, a nie takim prawdziwym spin doktorem. Stąd właśnie wie, że taką narzuconą fraternizację, czyli spoufalanie się, fachowcy określają „skróceniem dystansu".

W telewizji skracanie dystansu wypada super, jest więc konikiem spin doktorów i wisienką ich oferty dla władzy. Żywym dowodem owych szopek jest sprawa obrzucenia „frajerami" własnego elektoratu przez ministra Sawickiego, które wszechstronnie oblatana premierka tłumaczyła fachowo, jako „skrócenie dystansu". Nota bene, dystans pomiędzy władzą a ludem jednak więc istnieje i to w niebagatelnej skali, gdyż można go tylko zaledwie skrócić. Z tym ostatnim zgadzam się w całej rozciągłości, bo przecież nie każdy lud sobie życzy, żeby tykał go bele przygłup, a w dodatku takie obcesowe tykanie beznadziejnie brzmi. Abstrahując już od oceny kultury bycia lansującego się polityka.

Triki skracania dystansu trenowane na ludzie polskim nie sprawdziły się na partnerach szczytu w Brukseli. Polska ekipa mogła w tym czasie spokojnie wyprawić się po medal do Peru i też by stykło. Ale czy to tak trudno przyjąć raz na zawsze, że jak Frau Aniela sobie coś postanowi, to po grzyba się wyrywać, bo nie tędy droga na króla Europy?

Teraz z Brukselką co najmniej do wiosny mamy luzik. Na przyszłość można się zastanowić, czy w ogóle warto zrywać się o świcie i pultać po lotniskach, chyba że na fajny shopping. Już tam Frau Aniela najlepiej wie, co ma zrobić, żeby nam było dobrze. A stadko wiernych uchwytów do mikrofonów i kamer z łatwością może zoczyć odpowiedni korytarz na miejscu. Niezawodny czciciel władzy łyknie wszystko, gdyż w realu trzeba jednak umieć zliczyć do trzech. Nic w telewizji dlań milszego, gdy władza oświadcza fajnie, po kumpelsku i do rozumu, że oszczędza na osobistych delegacjach. W końcu, z cenami gazu, elektryczności, chleba i, po prostu, wszystkiego, to u nas i tak po ptokach.

Europa nie chce słyszeć, że obniżyliśmy emisję zanieczyszczeń już wcześniej, wraz likwidacją przemysłu. Jeszcze zanim się za nas zabrała. Nie mamy już czego obniżać, czego likwidować. Mimo to, na szczycie także dla Polski utrzymano obowiązek obniżenia emisji o 40%, co jest dowodem, że resztówka polskich kopalń dalej uwiera Europę, nie mniej niż uwierały polskie stocznie i cukrownie. Europejska strategia dla nas jest czytelna. Zezłomować w Polsce wiatraki i elektrownie atomowe, skupiwszy się w razie oporu na ściąganiu haraczy za wymaganie pozyskiwania energii „zielonej" w imię chorych idei. Chodzi o grabież i kolonizację unijnych słabeuszy. Słabeusze są jednak słabi słabością władzy.

A zgnębiony lud okiem wyobraźni już widział, jak jego delegatka ugaduje się z koterią podobnie, obcesowo potraktowanych premierów, albo gdy z braku języka w gębie, zdolności koalicyjnej i wobec zawiśnięcia nad stołem totalnej, polskiej klapy w ostateczności samotnie rzuca znaczonymi kartami, lub wali w stół butem, niczym towarzysz Chruszczow. Chodziło o nasze życie! Bojaźliwa zgoda oznaczała samobója. Nie wstyd było wtedy nawet wrzasnąć - Nie!!! - i wybiec choćby do kibla, na ulicę, zamknąć się w hotelu. Tak jak uczył prezydent Kaczyński, gdy krok w krok latała za nim nieraz pani Aniela. Niczym miła, koncyliacyjna pszczółka. Ani trochę nie zadzierając chwilowo nosa, obłapiając, sadzając i stawiając do fotografii w pierwszym rzędzie, obok siebie. Tak, tak. Po kobiecemu. Prawie, jak w historii o złoczyńcy na ulicy i matce kurce domowej. Niestety, do korekty energetycznych, unijnych represji, które nas dobiją, nie doszło. Władców, kierujących się racją stanu możemy zazdrościć już nawet staroruskim, pańszczyźnianym łykom.

„Ciężka jest czapka Monomacha" – ta niezwykła fraza z opery „Borys Godunow" wyraża zobowiązujące poczucie odpowiedzialności za los państwa. Czapki naszych współczesnych, demokratycznych władców są lekkie i zdobne w dzwonki.

Ależ tak, czy można zapomnieć te stare historie pełne grozy, pamiętne ekspoze oraz pomniejsze epizody groteski i absurdu zwieńczone złotą palmą występów berlińskich? Trzeba odwagi, by powoływać się na pamięć ludu tak śmiało. Zwłaszcza w zdaniu, które nie ma związku z rzeczywistością. Za sprawą osobnych zapisów katorżnicze limity i restrykcje dla Polski wzrastają rokrocznie w kolejnych dekadach. Dokumenty nie kłamią. Chwalba porażki na szczycie klimatycznym jako sukcesu, sprzedawanie go w medialnej farsie infotainmentu i pijaru rani uszy fałszywym tonem dzwonków błazeńskiej czapki. Tonów pląsawicy brukowej makiety na uciechę żywcem branego gminu. To podzwonne dla narodu rzuconego rekinom świata jak tani ochłap.

Przebiegli politycy przybywają na brukselskie szczyty zaopatrzeni w psychologiczne sylwetki partnerów i listę skutecznych na nich chwytów. Wydaje się, że w polskim, tajnym kajecie, notatka na temat strategii wobec wszechmocnej Frau Anieli brzmiała: „ M. Aniela fajnie się ubiera. Ale ja mam wyższe szpilki i krótszom spódniczkem".

„Pamiętacie moje ekspoze? Mówiłam, że z tego szczytu nie przyjedziemy z dodatkowymi obciążeniami. I, rzeczywiście, nie ma dodatkowych obciążeń!" – znieczulenie gryzącym czadem zaaplikowano nam profilaktycznie, nim przewaliły się z hukiem kolejne, punkt po punkcie, katastrofalne dla kraju rezultaty szczytu klimatycznego. Na długo zanim szczęki poddanych wróciły do pozycji anatomicznej. Jednak, kiedy mówi się do narodu, który w sobotę ma łykend i grilla, w niedzielę konkursy piosenkarskie i outlety, zatem w poniedziałek ze świeżo zresetowanym umysłem może na nowo zająć się kłopotami z imperium Rydzyka, to chodzi o to, żeby w ogóle cokolwiek powiedzieć „bele sempatycznie". Znaczy się, po imieniu, jak do kumpli, bele co, bele pewnie i głośno. Kariera to nie Caritas.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne