Radosław Sikorski: Reakcje na moje exposé potwierdzają to, co mówiłem o PiS

Część krytyków zarzuca mi, że zbyt wiele czasu w exposé poświęciłem na wiwisekcję działań PiS. Nie chodziło wyłącznie o polemikę z politycznymi rywalami, ale o pokazanie fundamentalnej różnicy pomiędzy obecnym i poprzednim rządem w postrzeganiu roli, jaką ma do odegrania Polska – pisze Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych.

Publikacja: 15.05.2024 14:08

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski

Foto: PAP/Albert Zawada

Przedstawiłem Sejmowi 25 kwietnia „Informację o założeniach polskiej polityki zagranicznej na 2024 rok”, czyli tzw. exposé. Wywołało falę komentarzy. Cieszą mnie oczywiście liczne recenzje przychylne. Ale również teksty polemiczne, nawet bardzo krytyczne, odbieram jako fakt pozytywny. Dlaczego? Z dwóch powodów: po pierwsze, tak żywa reakcja potwierdza, że dotknąłem tematów zasadniczych. Po drugie, treść wielu polemik i jakość podnoszonych argumentów pokazuje, że moja krytyczna diagnoza mitów, na jakich opierała się polityka zagraniczna poprzedniego rządu, jest niestety trafna.

Czytaj więcej

Opozycja o exposé Sikorskiego: "Banały", "mity o UE", "obsesje na temat PiS"

Część krytyków zarzuca mi, że zbyt wiele czasu poświęciłem na wiwisekcję działań Zjednoczonej Prawicy i że to „partyjniactwo”. Nic bardziej mylnego. Nie chodziło wyłącznie o polemikę z politycznymi rywalami, ale o pokazanie fundamentalnej różnicy pomiędzy obecnym i poprzednim rządem w postrzeganiu roli, jaką Polska ma do odegrania w najbliższym sąsiedztwie, w całej Unii Europejskiej i relacjach transatlantyckich. Tam, gdzie dzisiejsza opozycja widzi jedynie wrogów i zagrożenia, my dostrzegamy partnerów i szanse na wzmocnienie pozycji naszego kraju, a tym samym naszej suwerenności.

Polityka zagraniczna rządów PiS: gdzie byłaby Polska, gdyby nasi poprzednicy zrealizowali swoje postulaty

Cieszę się, że zgadzamy się z wieloma politykami PiS w sprawie konieczności niesienia pomocy Ukrainie i walki z zagrożeniem, jakim jest putinowska Rosja. Ale już w kwestii tego, jak zapewnić Polsce bezpieczeństwo w dłuższej perspektywie różnice są poważne. Jeśli ktoś ocenia, że większym „zagrożeniem dla naszej suwerenności” jest Zachód, nie Wschód – a członkostwo w Unii Europejskiej porównuje do zniewolenia przez Związek Radziecki, to od obecnego rządu dzieli go przepaść. Wiele polskich mediów nie traktuje jednak wypowiedzi polityków PiS na temat Unii poważnie. Przypomniałem je, aby pokazać, do jakich konsekwencji doprowadzą te słowa, jeśli zostaną przekute w czyny. Zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z UE także przez lata zbywano jako niegroźnych oszołomów. Skończyło się brexitem.

Jeśli politycy PiS zrealizowaliby swoje postulaty, skutki byłyby katastrofalne. Polska poza Unią, osamotniona w Unii lub będąca w Unii przekształconej jedynie w „strefę wolnego handlu” będzie mniej bezpiecznym i biedniejszym krajem. Wielu przedstawicieli prawicy wciąż tego nie dostrzega. Widać to także w debacie po moim wystąpieniu sejmowym. Komentujący exposé polemiści z kręgu PiS uporczywie powtarzają tezy, które opisałem jako „sześć mitów”, a które były zasadniczą przyczyną błędów popełnianych w polityce zagranicznej w ciągu minionych ośmiu lat. Dowodzą tym samym, że ta mitologia naprawdę istnieje i ma się dobrze.

Czytaj więcej

Europoseł PiS: Zagrożenie dla naszej suwerenności z Zachodu większe niż ze Wschodu

15 października 2023 roku wyborcy zdecydowali, że w polskiej polityce, także zagranicznej, ma nastąpić zwrot aksjologiczny i światopoglądowy. Moim zamiarem i obowiązkiem było potwierdzić, że ta zmiana rzeczywiście się dokonuje. Zarzut, że nie należało tego robić w obecności przedstawicieli innych państw, co podnoszą niektórzy krytycy, to wykręt, próba uniknięcia merytorycznej dyskusji o fundamentach polityki zagranicznej, czyli o tym, co powinno stanowić właściwą materię exposé. To także próba wmówienia opinii publicznej, że nowy rząd nie ma prawa krytykować polityki zagranicznej poprzedniej ekipy.

Nie jesteśmy zwolennikami zmiany traktatów unijnych, ale musimy być na nią gotowi

Niektórzy publicyści – na przykład Łukasz Warzecha na łamach „Rzeczpospolitej” – zarzucają mi także, że oferta otwartej debaty, jaką złożyłem dzisiejszej opozycji, to mydlenie oczu, bo rzekomo moim celem było „pokazanie, że poza jedynie słusznym kursem nie istnieje żaden inny”. Zaproszenie do dyskusji skierowane było do tych, którzy np. w odniesieniu do naszych relacji z Unią Europejską reprezentują spójną wizję i potrafią ją uzasadnić racjonalnymi argumentami. Tymczasem dzisiejsza opozycja, kiedy to dla niej wygodne, nawołuje do ograniczania roli Unii Europejskiej, a jednocześnie domaga się od Unii pieniędzy na: inwestycje, pomoc dla rolników, wsparcie dla Ukrainy, walkę ze skutkami pandemii i wiele innych celów. Jeśli są politycy czy publicyści, którzy naprawdę chcą przekształcenia Unii w luźno powiązaną organizację międzynarodową – mają do tego prawo. Ale muszą się zdecydować, czy chcą korzystać z rozlicznych przywilejów wynikających z członkostwa w UE i stawiać przed Unią ambitne cele, czy wolą jednak, by Unia była tylko luźną organizacją międzyrządową bez wielkich wpływów na arenie globalnej. Jednego z drugim pogodzić się nie da.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Kto nie z nami, ten z Putinem? Radosław Sikorski sięga po populizm i demagogię

Inny wątek polemik dotyczył właśnie miejsca Polski w Unii Europejskiej. Czytam, że dopuściłem możliwość zmian traktatowych, a konkretnie przepisów dotyczących jednomyślności i zasad głosowania większością kwalifikowaną. W uwagach polemistów na ten temat wyraźnie widać, jak uprzedzenia ideologiczne zaćmiewają zdolność czytania ze zrozumieniem. W exposé powiedziałem, że NIE JESTEŚMY zwolennikami zmiany traktatów, ale nie możemy wykluczyć, że taka dyskusja będzie miała miejsce i musimy być na nią gotowi ze swoimi propozycjami. Zaapelowałem, byśmy o takich propozycjach rozmawiali wspólnie.

W bezwarunkowym odruchu sprzeciwu moi krytycy zwarli szeregi, aby jak niepodległości bronić… no właśnie, czego? Obecnego status quo, czyli traktatu lizbońskiego. Tego samego traktatu, o którym jeden z prawicowych komentatorów mówi, że prezydent Lech Kaczyński podpisał go w nadziei, że nigdy nie wejdzie w życie. Nie pomagają argumenty, że to właśnie traktat lizboński premiuje duże kraje. Ani argument, że zasada jednomyślności, czyli prawo weta, pozwala jednemu krajowi blokować decyzje popierane przez wszystkie pozostałe. A tym samym może to szkodzić naszym ważnym interesom, co widzieliśmy przy procesie nakładania kolejnych sankcji na Rosję czy przyznawania pomocy Ukrainie.

Prawo weta, wyższość prawa unijnego i rozwalanie Unii

Jednocześnie zaznaczyłem, że fundamentalne decyzje – na przykład decyzja o przyjęciu do UE nowych członków – powinny zawsze być podejmowane jednomyślnie. Jednak dla niektórych polemistów, w tym dla wspomnianego już Łukasza Warzechy, prawo weta jest rodzajem nietykalnego fetyszu, od którego zależy los Polski. Zdają się sądzić, że nawet jedno przegrane unijne głosowanie byłoby równoznaczne z utratą suwerenności, dlatego weto trzeba mieć zawsze w odwodzie. W tej wizji Unia bez liberum veto staje się z miejsca dyktaturą odbierającą suwerenność państwom członkowskim. To absurd.

Demokracja ma to do siebie, że niekiedy głosowania kończą się po naszej myśli, a kiedy indziej zwycięża kto inny – tak samo w UE, jak w polityce krajowej. Ciekawe, że w 2017 r. ówczesny rząd premier Beaty Szydło nie obawiał się przegrać głosowania nad wyborem przewodniczącego Rady Europejskiej stosunkiem 1:27. Mało tego – wynik ten prezentowano jako sukces Polski, a pani premier po powrocie z Brukseli była fetowana bukietem kwiatów.

W exposé poświęciłem wiele miejsca bardzo krytycznej ocenie polityki dzisiejszej Rosji, ale zadeklarowałem możliwość współpracy z Rosją nieimperialną, reprezentowaną przez rosyjską opozycję demokratyczną. To wystarczyło, by padły oskarżenia o plany „resetu”, oczywiście pod dyktando Niemiec

Dziś Beata Szydło przyłączyła się do krytyków exposé komentarzem, że akceptacja prymatu prawa unijnego nad polskim byłaby bardzo zła dla Polski. Otóż była pani premier stosuje tu tryb warunkowy bardzo poniewczasie, bo zasada prymatu prawa unijnego nad krajowym jest ustalona już od dawna orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Została też potwierdzona w specjalnej deklaracji konferencji międzyrządowej, która przyjęła traktat z Lizbony.

To, że prawo wspólnotowe UE ma pierwszeństwo nad prawem krajowym, jasno wynika również z artykułu 91. Konstytucji, RP który mówi między innymi, że: „umowa międzynarodowa ratyfikowana za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie ma pierwszeństwo przed ustawą, jeżeli ustawy tej nie da się pogodzić z umową”. Czytamy w nim również, że: „jeżeli wynika to z ratyfikowanej przez Rzeczpospolitą Polską umowy konstytuującej organizację międzynarodową, prawo przez nią stanowione jest stosowane bezpośrednio, mając pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami”.

Żadna organizacja nie może funkcjonować, jeśli jej członkowie stosują się tylko do tych reguł, które im pasują i tylko wtedy gdy to wygodne. Gdyby każde państwo członkowskie UE mogło zgadzać się na jakieś rozwiązania wspólnotowe, a następnie podważać je krajowymi ustawami, Unia skazana by była na rozpad. Dlatego postulat wyższości prawa krajowego nad unijnym jest w praktyce nawoływaniem do rozwalenia Unii albo do polexitu.

Politycy PiS za wszystko winią Niemcy

Kolejny temat chętnie podejmowany przez polemistów to stosunki z Niemcami. W exposé powiedziałem, że w mitologii PiS-u Niemcy są dyżurnym szwarccharakterem. Reakcje na moje wystąpienie potwierdzają tę tezę. Ewentualne zmiany traktatowe (chociaż jeszcze nie wiadomo, jakie) to według polemistów dyktat Niemiec. Polityka klimatyczna to narzędzie niemieckiej hegemonii. Także integracja europejska czy ewentualne rozszerzenie Unii to gra, na której zyskają przede wszystkim Niemcy, a tracą wszyscy inni.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego

Były minister Jacek Czaputowicz przytoczył w tym kontekście przykład Grecji, która jakoby „w czasie kryzysu finansowego utraciła możliwość samodzielnego działania i popadła w zależność”. Grecy, tak wtedy, jak i teraz, mogą w każdej chwili zrezygnować z członkostwa w strefie euro i w samej Unii. Wiedzą jednak, że koszty takiego kroku byłyby znacznie wyższe niż ewentualne korzyści. Decyzja o pozostaniu w UE to przejaw racjonalnej kalkulacji, nie zależności. Mój poprzednik stwierdził również, że zdrowy sceptycyzm wobec budowy w Polsce ogromnego lotniska, którego sens ekonomiczny podważa wielu polskich ekspertów, to także wynik nacisków ze strony Niemiec. Czekam na zarzut, że polskiego kosmodromu nie budujemy z powodu nacisków Kazachstanu.

W exposé poświęciłem wiele miejsca bardzo krytycznej ocenie polityki dzisiejszej Rosji, ale zadeklarowałem możliwość współpracy z Rosją nieimperialną, reprezentowaną przez rosyjską opozycję demokratyczną. To wystarczyło, by padły oskarżenia o plany „resetu”, oczywiście pod dyktando Niemiec. Nie da się z takimi „argumentami” sensownie dyskutować.

Nie lekceważymy relacji z USA

Osobny przedmiot krytyk to rzekome lekceważenie relacji z Waszyngtonem i niedocenianie wkładu USA w bezpieczeństwo Polski. W Sejmie powiedziałem bardzo dobitnie, że nie musimy i nie chcemy wybierać między bliskimi relacjami z partnerami europejskimi a współpracą ze Stanami Zjednoczonymi. Te dwa filary naszego rozwoju i bezpieczeństwa nie tylko nie są sprzeczne, ale wzajemnie się dopełniają. Recenzenci exposé za wszelką cenę usiłują jednak dowieść, że musimy wybierać, bo np. europejski projekt tarczy rakietowej, do którego Polska chce przystąpić, projekt skądinąd natowski, „kłóci się z budową polskiego systemu oraz jest projektem wymierzonym w USA”. Powtórzę więc raz jeszcze: Amerykanie od dawna domagają się, by Europa inwestowała więcej w swoje bezpieczeństwo – także na poziomie unijnym. Jak więc działanie zgodne z postulatami Amerykanów może być wymierzone w USA?

Powiedziałem wyraźnie, że nie chcemy dokonywać wyboru między dobrymi relacjami z istotnym partnerem handlowym z jednej strony a najważniejszym gwarantem bezpieczeństwa z drugiej. Nie chcemy wybierać, ale jeśli zostaniemy do takiego wyboru zmuszeni, wybierzemy oczywiście bezpieczeństwo

Ten sam zarzut „niedoceniania” relacji z USA pojawił się w wypowiedzi wspomnianego już ministra Czaputowicza. Zarzuca mi on, że postulowałem zachowanie równego dystansu wobec USA i Chin, pozycjonując Polskę jako neutralnego obserwatora rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Twierdzi wręcz, że exposé było w tym sensie antyamerykańskie i że cieszy się z niego Putin. Proponuję ponowną, uważniejszą lekturę stosownego fragmentu. Powiedziałem wyraźnie, że nie chcemy dokonywać wyboru między dobrymi relacjami z istotnym partnerem handlowym z jednej strony a najważniejszym gwarantem bezpieczeństwa z drugiej. Nie chcemy wybierać, ale jeśli zostaniemy do takiego wyboru zmuszeni, wybierzemy oczywiście bezpieczeństwo. To samo przekazałem niedawno w Monachium chińskiemu ministrowi spraw zagranicznych. Jestem pewien, że on – w przeciwieństwie do rodzimych polemistów – zrozumiał mnie poprawnie.

Podtrzymuję ofertę współpracy złożoną opozycji

Krytyczne uwagi wywołał też fragment, w którym dobitnie podkreśliłem nasze poparcie dla integralności terytorialnej Ukrainy, mówiąc: „Donbas to Ukraina; Krym to Ukraina. Lwów, Wołyń, dawna Galicja Wschodnia to również Ukraina”. Uznano, że takie oświadczenie ze strony polskiego ministra wywołuje temat, którego nie ma. To znów przykład niechęci lub niezdolności do zrozumienia przedstawionych treści. Wypowiedziałem te słowa, odnosząc się expressis verbis do rosyjskiej propagandy, która nieustannie bombarduje Ukraińców kłamstwami o rzekomych polskich planach aneksji części Ukrainy. Z naszych informacji wynika, że niestety wśród części ukraińskiego społeczeństwa budzą one niepokój. Dlatego ta deklaracja była potrzebna.

Przemawiając przed Sejmem, złożyłem ofertę współpracy, przynajmniej w kwestiach bezpieczeństwa Polski, „także z tymi przedstawicielami opozycji, którzy do współpracy są gotowi”. Tę ofertę podtrzymuję w nadziei, że wola współdziałania przeważy nad upodobaniem do jałowych i w dużej mierze chybionych polemik. Nadzieja to niestety coraz mniejsza.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji

Przedstawiłem Sejmowi 25 kwietnia „Informację o założeniach polskiej polityki zagranicznej na 2024 rok”, czyli tzw. exposé. Wywołało falę komentarzy. Cieszą mnie oczywiście liczne recenzje przychylne. Ale również teksty polemiczne, nawet bardzo krytyczne, odbieram jako fakt pozytywny. Dlaczego? Z dwóch powodów: po pierwsze, tak żywa reakcja potwierdza, że dotknąłem tematów zasadniczych. Po drugie, treść wielu polemik i jakość podnoszonych argumentów pokazuje, że moja krytyczna diagnoza mitów, na jakich opierała się polityka zagraniczna poprzedniego rządu, jest niestety trafna.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Cios Giertycha w PiS Funduszem Sprawiedliwości może zmienić wynik wyborów 9 czerwca
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Autoplagiat, czyli pałka na niepokornych naukowców
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Łomanowski: Putin walczy z imperializmem. Ale polskim
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Czy decyzja w sprawie CPK zmieni kampanię do Parlamentu Europejskiego?
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Skaranie boskie z tym Bogiem!
Materiał Promocyjny
Problem sukcesji w polskich firmach będzie narastał