Niedziela pokazała, że jest odwrotnie. Kolejni mówcy na konwencji PiS skupiali się wyłącznie na Donaldzie Tusku. Tuskiem i Platformą straszyła marszałek Sejmu Elżbieta Witek, premier Mateusz Morawiecki i sam Jarosław Kaczyński. Wystąpienie tego ostatniego było wykładem historii najnowszej, w której wszystko, co złe, było winą Tuska. Po tym, jak prezes PiS skończył opowiadać, co złego zrobiła PO, jak rządziła, przechodził do zła, które miała robić w opozycji.
Czytaj więcej
"Setki tysięcy osób wzięło udział w wiecu opozycji w Warszawie, na dwa tygodnie przed wyborami, które, jak mówi liberalna Platforma Obywatelska, mogą zdecydować o przyszłości Polski w Unii Europejskiej i jej demokracji" - pisze w depeszy poświęconej Marszowi Miliona Serc agencja Reutera.
Donald Tusk w centrum niedzielnych wydarzeń
Inaczej było w Warszawie. Tusk pełnił rolę gospodarza zachęcającego do udziału w wielkim, piknikowym wiecu, wystąpienia programowe wygłaszali inni. O przyszłości mówili Rafał Trzaskowski, Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń, Michał Kołodziejczak czy Wiktoria Bartosiewicz z Gliwic, najmłodsza kandydatka KO. Choć lider PO apelował do Polek, na scenę zaprosił tylko jedną kobietę.
Czytaj więcej
PiS na wiecu w Katowicach, a Koalicja Obywatelska w stolicy podczas marszu zagrzewały i polaryzowały wyborców. Mniejsze siły szukają swojej szansy.
Ale Tusk stał w centrum obu tych wydarzeń. Podczas przemówień polityków PiS pojawiał się znacznie częściej niż na samym wiecu w Warszawie. Kaczyński alarmował, że Tusk chce zmienić Polskę w kondominium niemiecko-rosyjskie i zlikwiduje „resztki praworządności”. Morawiecki przekonywał, że wybory nie będą równe i uczciwe, ponieważ opozycja ma w nich gigantyczną przewagę.