Czuć w europowietrzu napięcie: szykują się personalne roszady. Jakie stanowiska znajdują się na negocjacyjnym stole? Oto w styczniu 2017 roku, a więc już za dziesięć miesięcy, kończy się druga kadencja Martina Schulza – niemieckiego (SPD) szefa Parlamentu Europejskiego. To absolutna rzadkość, aby ktokolwiek takie stanowisko piastował dwa razy z rzędu.
Tymczasem Niemiec, który zasłynął także swoimi wypowiedziami na temat Polski, przymierza się do walki o szefostwo europarlamentu... po raz trzeci! I nie stoi na razie na straconej pozycji. Jego problem to niezgoda sojuszniczej dla socjalistów grupy politycznej w PE – Europejskiej Partii Ludowej (EPP) – na przedłużenie jego obecności na tym stanowisku. Chadecy chcą znowu – po pięciu latach – odzyskać fotel numer jeden w PE. EPP ma własny scenariusz personalny. Albo raczej: własne scenariusze personalne. Mówi się o paru kandydatach, którzy mogą się ubiegać o ewentualną schedę po Schulzu. Ewentualną, bo niemiecki polityk nie złożył broni. Do ponownego wyboru potrzeba mu połowy głosów plus jeden, czyli 376 głosów.
Koalicja czworga?
Tradycyjnie w Parlamencie Europejskim „wielka koalicja" chrześcijańskich demokratów i socjalistów funkcjonowała od zawsze, wszak z krótką przerwą w latach 1999–2004, gdy chadecy zawarli przymierze z ALDE, czyli liberałami. Owocem tego wyjątku byli szefowie europarlamentu: Francuzka Nicole Fontaine z Europejskiej Partii Ludowej w pierwszej połowie kadencji (1999–2002), a także Irlandczyk Pat Cox z ALDE (2002–2004). Ale potem wszystko wróciło do normy.
Od parunastu więc lat jest, podobnie jak w RFN czy Luksemburgu, „wielka koalicja", której dwie główne partie dzielą się dwuipółletnimi okresami kierowania PE. Stąd po hiszpańskim (katalońskim) socjaliście Josepie M. Borrellu (2004–2007) nastąpił niemiecki chadek Hans-Gert Poettering (2007–2009), którego zmienił Jerzy Buzek (2009–2012). Po nim z kolei przyszedł Martin Schulz (2012–2014 oraz 2014–2017).
Czy ten krytyk Polski uzbiera parlamentarną większość dla swojej trzeciej już kadencji jako przewodniczącego PE? Czy ma na to szanse wbrew chadekom z EPP? Teoretycznie tak. Można sobie wyobrazić „koalicję czworga" – obóz lewicowy–liberałowie tworzony przez socjalistów (190 europosłów), liberałów (70), komunistów i „nordycką lewicę" (52) oraz Zielonych (50). W sumie mieliby 362 głosy i brakowałoby im zaledwie... 14 „szabel".