Jednak mało kto, czy raczej nikt nie zauważa, że to ciekawy wist w stronę tej części pisowskiego elektoratu, który w Morawieckim nadal widzi bankstera spod szyldu Donalda Tuska, takiego przemalowanego prawicowca-koniunkturalistę. Dla nich obecność Kaczyńskiego w tak eksponowanym miejscu to z jednej strony oddech: wreszcie właściwy człowiek we właściwym miejscu. Legitymacja, że jednak ktoś panuje i trzyma w ryzach wewnętrzne wojenki. Z drugiej strony, to ukłon w kierunku tych, którzy chętniej obok Kaczyńskiego widzieliby Beatę Szydło, ostoję starego układu sił w PiS.

Co tu ukrywać, nadal żyje tęsknota w pewnych kręgach zwolenników partii rządzącej, która wspomina czasy Szydło, Macierewicza, gdzie Mariusz Błaszczak i Jacek Sasin byli bardziej żołnierzami niż luminarzami. Dla PiS jednak takie trwanie w starym układzie wewnętrznych sił oznaczałoby troskę o zachowanie sympatii wyłącznie u zwartego elektoratu, zabetonowanie przysłowiowych 25 procent poparcia. Ot, czy się śpi czy się leży, wspomniane 25 procent się należy. A to oczywista, prosta droga do przegranej w jesiennych wyborach.

Czytaj więcej

"Dwie osoby na miejscu premiera". Miller zaskoczony zdjęciem z posiedzenia rządu

Stąd to co dla jednych ośmieszające Morawieckiego, takie a nie inne usadzenie przy prezydialnym stole, dla twardego elektoratu okazuje się być potwierdzeniem: wódz jest, wódz czuwa. Stąd wszelkie heheszkowanie i mnożenie memów raczej może poprawić humory opozycji, ale niech nie gasi jej czujności, bowiem to co jednych śmieszy, innych wzmacnia. I to bardzo.

Kaczyński jest rdzeniem, osią misternie zbudowanego systemu, dopiero jego nieobecność mogłaby istotnie wzruszyć jego funkcjonowanie. Bo życie pokazuje, że nawet wizerunkowe wpadki tego nie czynią. I wreszcie, czy jeszcze ktoś wierzy, że usadzenie przy prezydialnym stole to wpadka? Moim zdaniem, przemyślany ruch w partii szachów, którego efekt poznamy dopiero za kilka, a może kilkanaście ruchów.