Gdzieś przed tygodniem trochę medialnego szumu wywołało zgwałcenie niepełnosprawnej intelektualnie dziewczyny przez własnego wujka, której potem – mimo pisma z prokuratury potwierdzającego legalność zabiegu – lekarze odmówili aborcji, powołując się na klauzulę sumienia. Głosy oburzenia szybko utonęły w hałasie ważniejszych zapewne awantur i nie wracałbym do tego przykrego incydentu, gdyby właśnie w nim – jak w soczewce – nie skupiły się sprawy podstawowe nie tylko wobec aborcji czy lekarskiej bezduszności.
Parę miesięcy temu Łukasz Warzecha wyraził na tych łamach pogląd, że w okresie pandemii decyzja o odmowie szczepienia jest przejawem wolności i państwu ani opinii publicznej nie wolno do tego nikogo zmuszać. Niby prawda, bo żyjemy w wolnym kraju. Ale moja wolność odmowy oznacza też wolność zakażania innych, kiedy sam zachoruję. „Granicą wolności jest odległość dzieląca twoją pięść od nosa bliźniego” – powiedział pewien angielski sędzia stojącemu przed trybunałem gagatkowi, co do dziś jest cytowane jako jedna ze zgrabnych definicji wolności. Czy jeśli jestem wolnym człowiekiem, to mam prawo wylewać ścieki na posesję sąsiada albo podkręcać swoje głośniki na cały regulator? Moja wolność może okazać się dewastacją cudzej, i tu zaczyna się problem.
Czytaj więcej
Wspólnota demokracji – rozumiana jako organizacja państw demokratycznych – wciąż nie może się trwale narodzić.
A sumienie? „Klauzula sumienia jest nieuchronną konsekwencją posiadania sumienia. Nikt nie może zmusić ludzi do działania, któremu są całkowicie przeciwni” – przekonywał w Onecie Sławomir Mentzen, prezes współtworzącej Konfederację partii Nowa Nadzieja, mającej się za jej skrzydło wolnościowe. Moje sumienie jest lepsze od twojego sumienia. Podobnie myślał XIX-wieczny fabrykant wyzyskujący robotników, bo gdyby byli bardziej zaradni, też mogliby się wzbogacić. Mam prawo do swojej wolności i nikomu nic do tego. I tak dalej, i tak dalej.
Już ponad 40 lat temu Leszek Kołakowski napisał epokowy, choć zapomniany już tekst „Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą?”. To właśnie o tym, że moja partia albo ideologia nie może dominować nad innymi, że trzeba bacznie i z empatią – a mówiąc bardziej po chrześcijańsku: z miłosierdziem – rozglądać się wokół. Zaś twierdzenie, że prymat ma moja wolność, mój konserwatyzm, liberalizm czy socjalizm, to droga do zbydlęcenia.