Największym dobrodziejem polskiej armii są teraz sojusznicy, którzy łatają dziury w naszym uzbrojeniu, przerzucając do Polski drony, samoloty bojowe i śmigłowce. W tym czasie politycy PiS iluzjami zwiększenia gotowości bojowej armii starają się kupić czas.
Chociaż szef MON przekonuje, że „mamy" nowoczesne uzbrojenie, jedynie zaklina rzeczywistość. Bo prawdopodobnie czołgi Abrams będziemy mieli w 2025 r., chociaż Mariusz Błaszczak zapewnia, że już w tym; systemy Patriot być może na przełomie 2022/2023 r.; pierwsze samoloty F-35 pewnie w 2024 r. W tym roku może do polskiej armii trafią jedynie tureckie bezzałogowce Bayraktar.
Na koniec grudnia mieliśmy 113,5 tys. żołnierzy zawodowych oraz ok. 31 tys. Wojsk Obrony Terytorialnej. Chociaż werbunek został odbiurokratyzowany i uproszczony, daleko jest do realizacji zapowiedzi PiS zwiększenia liczby żołnierzy do 300 tysięcy. Nie ma jasności, jaki mechanizm mógłby spowodować tak szybki wzrost liczby wojskowych.
Wojnę wygrywają rezerwiści – to prawda. Rezerwistów jednak ubywa, a pozostali starzeją się. Fundacja Ad Arma zwraca uwagę, że najliczniejszą grupę stanowią osoby w wieku 51–60 lat, w dalszej kolejności jest grupa w wieku 41–50 lat. Jednocześnie od dwóch lat Sztab Generalny WP nie realizuje nawet ustalonych przez siebie planów w zakresie ich szkolenia z powodu pandemii. Na panewce spaliły zapowiedzi wezwania na ćwiczenia do 200 tysięcy osób. Niektóre kraje, ratując się przed brakiem rezerwistów, przywracają obowiązkową służbę wojskową, np. Szwecja, ale u nas na razie nie ma o tym mowy. Bo armia zakłada, że rezerwy będą odtwarzane dzięki ochotnikom, np. absolwentom klas mundurowych, studentom i żołnierzom WOT.
Czytaj więcej
Będziemy przedstawiać w ciągu dnia szczegóły działań, które będziemy podejmować. Dzisiaj jest też finał prac na poziomie rządowym ustawy o obronie ojczyzny - mówił w TVP1 rzecznik rządu, Piotr Müller.