Reklama

Marek Migalski: Trwa zażarta wojna o pokój

Walka po stronie opozycji będzie trwała do samego końca, czyli aż do powołania wspólnej listy wyborczej.

Publikacja: 01.02.2022 19:14

Marek Migalski: Trwa zażarta wojna o pokój

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W zeszłotygodniowym wydaniu „Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł Krzysztofa Janika, a właściwie jego list do Donalda Tuska. Jest on w zasadzie wezwaniem do zaprzestania ataków ze strony tego ostatniego wobec Lewicy. I choć nie podzielam opinii byłego szefa MSW co do tego, iż są one nieskuteczne i że prowadzą do kolejnego zwycięstwa PiS, to sam artykuł uważam za ciekawy, bo symptomatyczny dla obecnego nastroju w opozycji.

A jest to nastrój bojowy – zwłaszcza w odniesieniu do innych ugrupowań opozycyjnych. Mówiąc jeszcze bardziej szczerze i wprost: dziś między Koalicją Obywatelską, Lewicą i Polską 2050 panuje stan wojny wszystkich ze wszystkimi – Tusk atakuje Włodzimierza Czarzastego, Szymon Hołownia Donalda Tuska, a liderzy i liderki Lewicy Platformę Obywatelską. Ta iście hobbesowska atmosfera towarzyszy relacjom w opozycji już od dłuższego czasu i jedynie PSL wyłamuje się z tego procederu wzajemnych oskarżeń (co wydaje się być wynikiem tyleż specyfiki tego ugrupowania, co charakteru jego obecnego prezesa). Zauważają to zarówno prawie wszyscy uczestnicy politycznej gry, jak i jej obserwatorzy. Dostrzegam ją i ja – tyle tylko, że po pierwsze, uważam ją za niezbędny składnik uprawiania politycznego rzemiosła, a po drugie, za w ostateczności służącą opozycji jako całości.

Walka w anty-PiS-ie

Zacznijmy od tej pierwszej tezy – nieuchronności zaostrzania się walki w anty-PiS-ie. Ktoś namawiający jego liderów do zaprzestania wzajemnego podszczypywania się i podkładania sobie wzajemnie nóg zdradza brak elementarnej wiedzy o specyfice uprawiania polityki. A zawiera się ona w propagowanym przeze mnie od lat haśle, iż w polityce gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają. Jeśli bijących się jest trzech, to cała trójka na tym zyskuje. Pisząc wprost – tylko ci, którzy przebijają się przez zalewającą nas codziennie falę informacji (mniej czy bardziej zbędnych), są w stanie zaistnieć w naszych umysłach, a zatem i w sercach. Tylko oni mogą stać się obiektem jakichkolwiek emocji i uczuć – a jak wiadomo z dorobku neuropolitologii, właśnie emocje i uczucia liczą się najbardziej w naszych partyjnych wyborach. Rezygnując ze spierania się, kłócenia i wojenek, poszczególne formacje i ich liderzy rezygnowaliby także z walki o sympatie elektoratu, co – jak chyba każdy przyzna – jest podstawowym zadaniem polityków.

Pretensje do liderów

Zatem mieć pretensje do szefów KO, Lewicy czy Polski 2050 o to, że nie szczędzą sobie złośliwości i kuksańców, to de facto żądać od nich, by uprawiali nie politykę, lecz lekcje dobrego wychowania. Dlatego właśnie – pomimo stałych upomnień ze strony wielce szanownych profesorów politologii i jeszcze szanowniejszych publicystów, z których niektórzy już nawet skończyli 30 lat – Tusk, Czarzasty i Hołownia nadal się wzajemnie atakują i oskarżają o mniejsze czy większe grzeszki. Tak jest i tak będzie także w przyszłości – aż do momentu ewentualnego powołania wspólnej listy, czego wykluczyć nie można (choć uważny czytelnik moich artykułów zauważy pewnie, że jestem zwolennikiem dwóch bloków opozycyjnych, a nie jednej bardzo szerokiej listy). Dlatego narzekanie na wojnę wszystkich ze wszystkimi oraz na „niedojrzałość" liderów PO, Polski 2050 czy Lewicy jest przejawem niezrozumienia mechanizmów rządzących rywalizacją partyjną.

Czytaj więcej

Michał Kolanko: Opozycyjne szachy jeszcze potrwają
Reklama
Reklama

A teraz kwestia druga – o opłacalności powyższej rywalizacji. Naprawdę ktoś poważny myśli, że gdyby dzisiaj (najczęstsza narracja komentariatu) Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Czarzasty zaprzestali walki o własną podmiotowość i poddali się dyktatowi Tuska (tworząc jedną koalicję o jakiejś szlachetnej i długiej nazwie), to taki podmiot zyskałby od razu sympatię większości wyborców oraz – co równie ważne – dotrwałby do wyborów w zgodzie i miłości wzajemnej? Że jego ciało koordynujące wydawałoby z siebie jednoznaczne komunikaty, akceptowane przez wszystkie strony oraz z radością przyjmowane przez cały elektorat opozycji? Przecież taka sztuczna konstrukcja byłaby łatwym celem dla PiS i ograniczałaby, a nie rozszerzała, możliwości pozyskiwania nowych wyborców.

Komfort krytyki

Dziś przeciwko rządom Kaczyńskiego można protestować z różnych pobudek – liberalnych, lewicowych, moralnych, demokratycznych, ekonomicznych itp. Do wyboru, do koloru – chciałoby się rzec. I właśnie taki komfort mają dzisiaj opozycyjni wyborcy – mogą swoją złość, frustrację i niezadowolenie z rządów Zjednoczonej Prawicy wyrazić w postaci obdarzenia swoim zaufaniem KO, Polski 2050, Lewicy czy PSL. Sprawa miałaby się zgoła inaczej, gdyby partie te zaprzestały wzajemnych wojenek, mówiły jednym głosem lub – co najgorsze – powołały jakieś ciało koordynujące wspólną politykę i wspólny przekaz. Powtarzam – zmniejszałoby to, a nie powiększało, szanse pozyskiwania nowych segmentów elektoratu.

Jałowe apele

Czy nie wie o tym polityk tak doświadczony, jak Krzysztof Janik? Jestem pewien, że ma tego pełną świadomość. Dlatego jego głos należy potraktować jako element politycznych roszad i przepychanek po stronie opozycji (i jako taki nawet pochwalić). Ale ważne, by ci, którzy zawodowo zajmują się opisywaniem politycznej rzeczywistości, także o tym wiedzieli. Bo tylko tak będą mogli właściwie analizować partyjne „gry i zabawy" oraz dostarczać swoim odbiorcom trafnych opisów świata. Dlatego lepiej już zaprzestać jałowych apeli o zawieszenie broni w anty-PiS-ie, wezwań do pojednania i mówienia jednym głosem, moralnego potępiania „nic nierozumiejących" liderów. Jest dokładnie odwrotnie – owi przywódcy doskonale znają swój fach, w przeciwieństwie do części komentatorów, którzy bardziej sprawdzaliby się jako nauczyciele etyki w liceach. Na sojusze, pojednania i wspólne listy przyjdzie jeszcze czas – ale raczej bliżej niż dalej daty elekcji parlamentarnej (ważne jest jednak, by w tej naturalnej rywalizacji nie przekroczyć pewnych norm, nie spalić mostów i nie używać argumentów personalnych, które mogłyby w przyszłości utrudnić współpracę i stanowić zarzewie osobistych konfliktów). Obecnie jednak – używając słynnego przed ponad trzema dekadami sformułowania – na (opozycyjnej) górze musi być wojna, by kiedyś na dole zapanował pokój.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Śląskiego

Opinie polityczno - społeczne
Marek Konopczyński: W czyim interesie jest nowa ustawa o zawodzie psychoterapeuty?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Wszystkie książki historyczne, których nie przeczytał Donald Trump
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Ukraina jeszcze daleko od pokoju. Co właściwie ustalono w Białym Domu?
Opinie polityczno - społeczne
Dagmara Jaszewska: Maks Korż i fenomen ruskiego hip-hopu, czyli rock and roll dzieje się dziś na Wschodzie
Materiał Promocyjny
Bieszczady to region, który wciąż zachowuje aurę dzikości i tajemniczości
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Polacy wychodzili sobie defiladę w Święto Wojska Polskiego. Nieprawdą jest, że czci się wyłącznie porażki
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama