Arkadiusz Stempin: Angela Merkel i czterej prezydenci

Na koniec kadencji niemieckiej kanclerz o jej relacjach z przywódcami USA pisze profesor Wyższej Szkoły Europejskiej w Krakowie, politolog oraz historyk.

Aktualizacja: 17.07.2021 11:42 Publikacja: 15.07.2021 18:10

Arkadiusz Stempin: Angela Merkel i czterej prezydenci

Foto: AFP

Merkel nie nosiła jeszcze kolorowych żakietów, a włosy czesała na pazia, kiedy latem 1990 r. po raz pierwszy znalazła się w USA. Miała 36 lat i obywatelstwo NRD. Komunistyczny raj właśnie dożywał swych dni. Za kilka miesięcy Helmut Kohl miał przypieczętować zjednoczenie Niemiec. To właśnie dzięki temu trzęsieniu ziemi dr Joachim Sauer, fizyk z Berlina Wschodniego, który akurat przebywał na pobycie naukowym w San Diego, mógł zaprosić nad Pacyfik swoją towarzyszkę życia. Wyrwana z kraju otoczonego murem, nad oceanem poczuła powiew wolności. Adolescencyjne doświadczenie. Jak dla nastolatka pierwszy pocałunek. Jeśli już jako kanclerz była później oskarżana o nadmierną giętkość poglądów, prawo do wolności nabrało mocy kariatydy w jej politycznym dekalogu. To dlatego stanęła w obronie Aleksieja Nawalnego, ściągnęła otrutego opozycjonistę do Berlina i uniemożliwiła wyeliminowanie go Putinowi.

Po powrocie w 1990 r. splot wydarzeń wykatapultował byłą fizyk z Berlina Wschodniego i córkę pastora w ciągu 12 lat na lidera niemieckiej chadecji. Przejęła schedę po Adenauerze i Kohlu (2000). W międzyczasie towarzyszyła swojemu mentorowi (jako minister w jego rządzie) u byłego prezydenta USA Ronalda Reagana, który kanclerza zjednoczenia podejmował na swoim ranczu. Merkel uczyła się od najlepszych, co dało jej więcej niż studia w akademiach dyplomatycznych. Jako szef opozycji została skonfrontowana ze stanowczą odmową Niemiec w irackiej krucjacie przeciwko terrorowi Busha juniora. Wbrew oficjalnemu stanowisku Niemiec i kanclerza Schrödera liderka CDU interwencję w Iraku poparła. Pewnie dlatego, kiedy w 2005 r. została kanclerzem, Bush, kowboj z Teksasu, chwalił ją: „Dużo jej słucham. Jest mądra".

Medal wolności

Tym razem to już ona została zaproszona przez urzędującego prezydenta na jego ranczo. Jako urodzony kowboj na własnym podwórku przybił z Merkel piątkę i wpisał ją na elitarną listę swoich kumpli ze światowego establishmentu. Jednak politycznie dużo ich dzieliło. Najbardziej sprawa wejścia Gruzji i Ukrainy do NATO. Szczyt paktu w Bukareszcie (2008) dlatego przeszedł do historii, bo delegacje amerykańska i niemiecka obrzucały się inwektywami na korytarzu. Kanclerz i francuski prezydent Sarkozy sprzeciwili się akcesji obydwu politycznie niestabilnych krajów, by nie zwiększać tarć z Rosją. Ale za redukcję niemieckiej misji wojskowej w Afganistanie nie usłyszała już od prezydenta USA złego słowa.

Głębszym zaufaniem obdarzyła jego następcę. Choć nie bez trudności na starcie, bo w prawyborach demokratów jej serce biło dla Hillary Clinton. Jej porażkę przeżyła jak swoją. W decydującej fazie kampanii wyborczej odmówiła Obamie podczas wizyty w Berlinie wystąpienia przed Bramą Brandenburską. Pomimo że Niemcy czarnoskórego kandydata fetowali jak mesjasza. „Poczekam, mam czas, liczę na dwie kadencje", żartował Obama. Ona go zapewniała: „Brama Brandenburska przez jakiś czas jeszcze postoi".

W czerwcowy wieczór 2011 r., w Białym Domu gospodarz, w słowach pełnych patosu, wychwalał pod niebiosa córkę pastora. Przy 250 gościach wzniósł toast za kanclerz, „symbol triumfu wolności", i odznaczył ją najwyższym orderem USA, którym w Niemczech do tej pory szczycił się tylko kanclerz Kohl, a w przeszłości niemiecka emigrantka Marlena Dietrich. „Nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek stanę przed amerykańskim prezydentem i otrzymam z jego rąk Medal Wolności", dziękowała Merkel. Dwa lata później jej wyobraźnia poddana została jeszcze trudniejszej próbie, kiedy na światło dzienne wypłynęła wstydliwa okoliczność, że kontrwywiad amerykański podsłuchiwał jej telefon komórkowy, o czym prezydent doskonale wiedział. „Nie uchodzi podsłuchiwać przyjaciół", oświadczyła szorstko Obamie.

Przyjaźń przetrwała wstrząs, udowadniając, że interesy i racje stanu w biznesie politycznym nie zawsze można chirurgicznie oddzielić od przyjaźni. Zaprosiła Obamę na pożegnalną kolację do Berlina i spóźnione przemówienie pod Bramą Brandenburską. Zrewanżował się z nawiązką. To do niej wykonał ostatni telefon z Gabinetu Owalnego, nim wyprowadził się z Białego Domu. A kiedy krótko potem, opuszczona przez europejskich sojuszników, samotnie zmagała się z problemem uchodźców, publicznie wyraził jej swój szacunek. I to on utwierdził ją w przekonaniu, by po elekcji Donalda Trumpa w obronie zachodniej demokracji raz jeszcze w 2017 r. zawalczyła o urząd kanclerza. Uważał, że tylko Merkel może utrzymać jedność Europy. Tak też uczyniła.

Co uczyniła Niemcom

Pomimo osobistej relacji tandem Merkel–Obama nie zrodził znaczącego projektu ani światowego porozumienia. Ale określał kierunek polityki klimatycznej i kształtował kulturę multilateralizmu. Obama oddał Merkel palmę pierwszeństwa podczas kryzysu na Ukrainie i wspierał ją moralnie. Wcześniej, podczas kryzysu finansowego, doradcy Obamy, sprawni w zaciąganiu kredytów, krytykowali berlińską politykę zaciskania pasa, a sam prezydent dziurę w greckim budżecie zalecał kanclerz załatać niemieckimi euro. Nadwyżka eksportowa Niemiec z kolei (co roku ponad 220 mld euro) już wtedy kłuła w oczy doradców gospodarczych w Białym Domu. Prezydent cenił jednak w kanclerz kulturę powściągliwości. Obydwoje poruszali się w kręgu tych samych wartości: ochrony praw człowieka, obrony mniejszości i tolerancji religijnej. Merkel stawała zawsze po stronie interweniującego prezydenta. Z jednym libijskim wyjątkiem (2011), kiedy przeciwko Kaddafiemu nie wysłała niemieckich bombowców. Dla sojuszników wyjątek okazał się przykry, choć politycznie niekoniecznie chybiony, skoro Libia po wygnaniu dyktatora pogrążyła się w wojnie domowej, Państwo Islamskie traktowało ją jak swoje zaplecze, a strumień uchodźców z 2015 r. jak okno wlotowe do Europy.

Wtedy Merkel najbardziej wcieliła się w obrończynię praw człowieka, otwierając niemieckie granice dla uchodźców. Humanitarne powody decyzji kłóciły się z brakiem uzgodnień z europejskimi partnerami. W amerykańskiej kampanii prezydenckiej 2016 r. „polityka otwartych drzwi" kanclerz urosła do wiodącego wątku. Trump, republikański kandydat, ostrzegał przed swoją demokratyczną konkurentką Hillary Clinton, amerykańskim klonem Merkel: „Zobaczcie, co uczyniła Niemcom. Widziałem w telewizji: gwałty i strach na ulicach. Niesamowite! Setki gwałtów w sylwestra! (...) Tak być nie może. Mają teraz w Niemczech zamieszki na ulicach. A naród niemiecki mówi: dość!".

Angelo, bilion dolarów

Nowy prezydent z hasłem „America first" obiecał białym mężczyznom wyrwanie USA ze szponów obcokrajowców, ekologów, homoseksualistów i feministek. I oczywiście Chin. Ich spisek polegający na rozsiewaniu informacji o zmianie klimatu miał na celu zniszczenie przemysłu w USA. Sądził, że szybko dogada się z Putinem, gdyż politykę zagraniczną rozumiał jako rywalizację między silnymi facetami. Stąd na Merkel spoglądał podobnie jak na wszystkie kobiety. Cenił je, kiedy miały wygląd modelki.

Relacje Niemcy (Europa)–USA znalazły się na dnie. Merkel ich nie ratowała, jak japoński premier Shinz? Abe długimi rundami golfa z Trumpem czy Macron wspólnymi defiladami wojskowymi. „Angelo, jesteś mi winna bilion dolarów", miał powiedzieć jej w cztery oczy, podczas jej pierwszej wizyty u niego. O tyle wiarygodne, że Steve Bannon, szara eminencja w drużynie Trumpa, wyliczył sumę, jaką USA zaoszczędziłyby, jeśli od początku kanclerstwa Merkel Niemcy i europejscy członkowie NATO przeznaczałyby 2 procent z budżetu na zbrojenia. A o tyle bezpodstawne, że 2-procentowy pułap, jak ustalił szczyt NATO w Walii (2014), obowiązuje dopiero od 2024 r.

Przeczekać Trumpa

Trump pogłębiał przepaść do Europy i Niemiec. Nałożył cła na europejskie aluminium i stal. UE odpowiedziała tym samym. Sojusznicy, złączeni po wojnie planem Marshalla, wymieniali się teraz listami ceł na śruby i rury. Pomimo sprzeciwu Unii prezydent wypowiedział porozumienie jądrowe zawarte przez Obamę z ajatollahami z Iranu. Podobnie jak porozumienie klimatyczne, oczko w głowie Merkel.

W ramach sankcji karnych za rzeczony bilion dolarów zapowiedział wycofanie z Niemiec 9,5 tys. żołnierzy i przekwaterowanie do Polski. Merkel odpuściła i postanowiła go przeczekać. Doczekała się. Od razu telefonicznie pogratulowała zwycięstwa 46. prezydentowi USA. Joe Biden, wiceprezydent Obamy, relacje z Europą i Niemcami przywrócił do okresu sprzed Trumpa, wstrzymał wycofanie wojsk amerykańskich z Niemiec i powstrzymał się od nałożenia sankcji na Nord Stream 2.

Wzmocnienie liberalnej demokracji w konfrontacji ze światowym populizmem, dewiza Bidena, są dla Merkel największą satysfakcją u schyłku kariery. Skoro po 2015 r. właśnie o to kruszyła kopie – warunek sine qua non istnienia UE. Konkretne rozwiązania, przede wszystkim przyłączenie się UE do amerykańskiej krucjaty przeciwko Chinom, pozostawia nowemu kanclerzowi w Niemczech i Emmanuelowi Macronowi – jej sukcesorowi w Europie. Choć jeden i drugi są bez szans na analogiczną pozycję, jaką „cesarzowa Europy" zajmowała na Starym Kontynencie.

Merkel nie nosiła jeszcze kolorowych żakietów, a włosy czesała na pazia, kiedy latem 1990 r. po raz pierwszy znalazła się w USA. Miała 36 lat i obywatelstwo NRD. Komunistyczny raj właśnie dożywał swych dni. Za kilka miesięcy Helmut Kohl miał przypieczętować zjednoczenie Niemiec. To właśnie dzięki temu trzęsieniu ziemi dr Joachim Sauer, fizyk z Berlina Wschodniego, który akurat przebywał na pobycie naukowym w San Diego, mógł zaprosić nad Pacyfik swoją towarzyszkę życia. Wyrwana z kraju otoczonego murem, nad oceanem poczuła powiew wolności. Adolescencyjne doświadczenie. Jak dla nastolatka pierwszy pocałunek. Jeśli już jako kanclerz była później oskarżana o nadmierną giętkość poglądów, prawo do wolności nabrało mocy kariatydy w jej politycznym dekalogu. To dlatego stanęła w obronie Aleksieja Nawalnego, ściągnęła otrutego opozycjonistę do Berlina i uniemożliwiła wyeliminowanie go Putinowi.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika