Emocje konkursowe już opadły?
Trochę opadły, wciąż jednak dostaję miłe wiadomości od słuchaczy, którym podobał się mój występ, zdarza się, że ktoś zaczepi mnie na ulicy. Więc ten czas jest nadal w pewien sposób wyjątkowy.
Czuje się Pan rozczarowany decyzją jury?
Nie. Konkursy mają to do siebie, że są nieprzewidywalne. Decydując się na udział w nich, trzeba mieć świadomość, że wynik może być różny. Na werdykt w danym czasie składa się mnóstwo czynników, na większość z nich nie mamy wpływu.
Pana nazwisko przez wiele osób wymieniane było jako jedno z tych, które powinny się znaleźć w kolejnym etapie.
Nawet nie wiedziałem. Nie śledzę wypowiedzi ekspertów, rozmów w studio, forów. Gdy byłem aktywnym uczestnikiem Konkursu, również byłem odcięty od mediów społecznościowych i wszelkich informacji, które dotyczyły tego wydarzenia. Starałem się być skupiony i żyć spokojnie.
Jakie emocje towarzyszyły panu przed występem? Przeważały obawy, czy radość?
Czułem wielką radość, a przede wszystkim wdzięczność, że mogę wystąpić na legendarnej scenie Filharmonii Narodowej. To było zwieńczenie tych wszystkich intensywnych miesięcy przygotowań. Wychodząc na estradę byłem podekscytowany. Już wcześniej, na kilka dni przed występem, czułem w ciele to napięcie, specyficzne uczucie, które kumulowało się gdzieś w żołądku. To były pozytywne emocje. A gdy pojawiał się stres, starałem się od razu przekuwać go w coś dobrego. Na pewno pomógł mi fakt, że na sali obecna była publiczność. To dodaje otuchy.
Przekształcanie stresu w pozytywną energię od początku przychodziło panu z łatwością?
Nie, pierwsze kroki na scenie były trudne, gorzej radziłem sobie ze stresem. Doświadczenie jest tu jednak kluczowe. Zaprzyjaźniłem się z tremą, a z czasem nauczyłem się ją wykorzystywać, bo okazało się, że ostatecznie może ona przerodzić się w coś motywującego.
Krzysztof Wierciński
Czy żałuje Pan w sposób szczególny, że jakiegoś punktu programu pan nie zagrał? Któryś z utworów był dla pana wyjątkowo ważny?
To kluczowe pytanie. Bo jeśli miałbym coś czuć po odpadnięciu z Konkursu, to właśnie wielki smutek, że nie mogę zaprezentować utworów, które kocham najmocniej z całego chopinowskiego repertuaru. Mówię tu głównie o kompozycjach, które miałem zaplanowane na drugi etap. To Rondo c-moll, Andante Spianato i Wielki Polonez Es-dur a także Preludium cis-moll op. 45 czy Walc cis-moll. I oczywiście największym szczytem marzeń byłoby zagrać z orkiestrą w finale. To byłaby olbrzymia radość.
Ale przecież zdarzało się panu już grać koncert fortepianowy Chopina z orkiestrą. I to niejeden raz, prawda?
Tak, grywałem go w przeszłości, mam też zaplanowane kolejne koncerty. Ale wykonanie tego utworu ponownie w Filharmonii byłoby ogromnym przeżyciem.
Podkreślał pan wielokrotnie, jak ważna jest dla artysty publiczność. Czuł pan wsparcie ze strony słuchaczy podczas swojego występu? Jak to się odczuwa? Po zagranym koncercie można to sobie uzmysłowić po reakcjach, oklaskach, okrzykach. Ale wcześniej? Przed występem?
Hmmm… Myślę, że jest to pewnego rodzaju... powiew wiatru? Tak to skojarzyłem. Albo rodzaj odświeżenia, jak łyk zimnej wody z samego rana, który pobudza na tyle, że czuje się każdą komórkę w ciele. Gdy się wychodzi na taką estradę i staje się przed ludźmi, gdy wzrok każdego z nich jest skierowany na artystę, ma się poczucie, że obejmuje się całą widownię, trzyma się ją w garści, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Wchodzi się w posiadanie całkowitej uwagi słuchaczy w danym momencie. To jest niezwykle piękne uczucie, jednocześnie niezwykle intymne. Jedyne w swoim rodzaju. Jest ono inne przed koncertem, inne po zakończonym recitalu.
Mówił pan przed Konkursem, że zapamięta ten występ na całe życie. Rzeczywiście tak będzie?
Zdecydowanie tak. Pamiętam każdą chwilę z tego dnia, pamiętam poranek, przedpołudnie. Pamiętam chwile na scenie. Byłem bardzo uważny i skupiony, stuprocentowo obecny tu i teraz. Z pewnością te wrażenia zostaną ze mną na zawsze.
Czytaj więcej
Warszawa na czas Konkursu Chopinowskiego staje się światową stolicą pianistyki. Zjeżdżają tu najw...
Myśli pan, że jeszcze tu powróci?
Trudno powiedzieć, za wcześnie, by podejmować takie decyzje. Teraz potrzebuję chwili oddechu po Konkursie. Myślę o najbliższej przyszłości, o zaplanowanych kolejnych koncertach, mam sporo pracy przy instrumencie.
To będą koncerty z repertuarem chopinowskim? Czy potrzebuje pan odpocząć od Chopina?
Do końca tego roku w większości będę grał recitale chopinowskie. Na kolejny sezon planuję rozszerzyć repertuar o skład kameralny.
Z żoną?
Tak (śmiech). Z żoną na skrzypcach (Marta Gębska-Wiercińska – red.) i szwagrem na wiolonczeli (Mateusz Gębski – red.). Opracujemy m.in. Trio fortepianowe Chopina, czy koncert potrójny Beethovena. Więc nie tylko Chopin, choć muszę podkreślić, że z Chopinem nie chcę się rozstawać. Nie czuję potrzeby, by robić sobie od niego przerwę. Chcę nadal zagłębiać się w tę muzykę. Oczywiście będę też robił inne rzeczy, opracowywał nowy program, ale z towarzystwa Chopina nie rezygnuję (śmiech).
Których kompozytorów poza Chopinem szczególnie pan ceni?
Twórców klasycznych. Bardzo lubię grać Mozarta, Beethovena, ale też Haydna. Ta muzyka jest odświeżająca, jest wytchnieniem, zwłaszcza po graniu utworów z epoki romantyzmu, przepełnionych ekspresjonizmem i gigantycznym ładunkiem emocjonalnym. Ale cenię też muzykę polską, solową i kameralną. Także kompozytorów współczesnych, w tym Grażynę Bacewicz i Romualda Twardowskiego.
Jak zaczęła się pańska przygoda z muzyką?
Całkiem zwyczajnie, miałem sześć lat, kiedy rodzice zdecydowali, że zacznę się uczyć gry na fortepianie. Byłem trzecim, najmłodszym z braci i – podobnie jak oni – poszedłem do szkoły muzycznej. Wszyscy graliśmy na fortepianie. Z tym że najstarszy z nas pracuje obecnie jako reżyser dźwięku.
Czytaj więcej
Poznaliśmy zwycięzców tegorocznego Konkursu Chopinowskiego. Pierwszą nagrodę i złoty medal zdobył...
Był więc moment, że musieliście ćwiczyć we trójkę na tym samym instrumencie. To wykonalne?
Mieszkaliśmy jeszcze wtedy w mieszkaniu, nie mieliśmy fortepianu, bo nie było na niego ani miejsca, ani pieniędzy. Ale były dwa pianina akustyczne i jeden keyboard. Więc były momenty, że graliśmy jednocześnie, istna kakofonia dźwięków. W jednym pokoju ja grałem utwory dla początkujących, obok brat grał Apassionatę Beethovena, a w kolejnym pokoju drugi z braci ćwiczył już Scherzo b-moll Chopina. Oczywiście rotowaliśmy przy tych instrumentach, żeby nikt nie był pokrzywdzony.
Cały czas zastanawiam się, jak znosili to sąsiedzi…
Byli bardzo, bardzo wyrozumiali. Doceniam ich cierpliwość. Pamiętam, że gdy byłem w podstawówce i wracałem ze szkoły, już na podwórku słyszałem dźwięki pianina dochodzące z naszego mieszkania. Oczywiście bywały też momenty trudniejsze, zdarzały się jakieś mniej przyjemne sytuacje. Ale to chyba zrozumiałe.
Rodzice są muzykami?
Tata jest akordeonistą i trochę komponuje. Z zawodu jest reżyserem dźwięku. Mama nie jest związana z muzyką, kiedyś grała amatorsko na gitarze.
Czytaj więcej
Co pięć lat w trakcie Konkursu Chopinowskiego cała Polska żyje Chopinem. To wyjątkowy czas zwłasz...
Miał pan kiedykolwiek chwilę zawahania, czy chce pozostać w tym zawodzie? Sam pan przyznał, że nie jest łatwo być pianistą, wiele osób narzeka na zbyt małą liczbę zleceń, z kolei ci, którzy osiągają sukces, czasem nie są w stanie go udźwignąć.
Zdaję sobie sprawę z plusów i minusów. Przy czym muszę zaznaczyć, że dla mnie to nie jest zawód, to prawdziwa pasja. Jeśli ktoś może żyć z muzyki, robiąc to, co kocha, jest niezwykle uprzywilejowany. To piękny scenariusz na życie. I na pewno takich osób jest mniej niż więcej. Oczywiście, ambicje wielu muzyków są niezaspokojone. Jak w Konkursie Chopinowskim – wygrywa tylko jedna osoba, a przecież wielu pianistów pięknie gra i wykazuje się dużą wrażliwością. Znam kilka osób, które zajęły czołowe miejsca w dużych, liczących się konkursach w Europie i w Azji a wciąż startują w kolejnych. Na pytanie, dlaczego decydują się na taki krok, odpowiadają mi, że nadal nie mają aż tylu koncertów, ile chcieliby grać. Prof. Jasiński mówił mi kiedyś, że jeśli kocha się to, co się robi, to należy to kontynuować i nie przyjmować się kwestiami materialnymi. Bo jeśli się będzie zdeterminowanym, to i pieniądze przyjdą. Wziąłem to sobie głęboko do serca.
Teraz to już by nawet nie wypadało się wyłamywać, bo wszedł pan do kolejnej muzycznej rodziny (śmiech). A jak spędza pan czas wolny? Lubi pan kino, teatr, literaturę?
Wróciłem do czytania książek. Dużo przyjemności sprawia mi aktywny wypoczynek na świeżym powietrzu - rower, długie spacery. Lubię też kino, właśnie obejrzałem film „Chopin, Chopin!” i bardzo mi się spodobał. Uwielbiam podróże, poznawanie nowych kultur. I lubię gotować, oswajać nowe smaki. Szczególnie kocham kuchnię śródziemnomorską i azjatycką. Oczywiście muszę mieć na to czas, ale gdy się już taka kulinarna sytuacja przydarzy, mam z tego wielką radość i przyjemność.
Dziękuję za rozmowę.