Głową w mur

Jaki jest wpływ na Polskę konserwatywnych intelektualistów? Znikomy. U nas politycy ufają swojemu instynktowi, „chłopskiemu rozumowi” i swojej ocenie gry interesów – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 11.03.2008 03:40

Głową w mur

Foto: Rzeczpospolita

Trudno wyobrazić sobie wydarzenie gorzej sprzedane marketingowo niż niedawna konferencja… no właśnie, czyja? Intelektualistów popierających PiS? Niestety, organizatorzy spotkania pozwolili, aby tak właśnie została ona odebrana, co wystarczyło, aby wszystko, co na nim powiedziano, zostało zbyte lekceważącą formułką „PiS szuka swoich wykształciuchów”. Formułką z wielu względów niestosowną, począwszy od propagandowego użycia słowa „wykształciuch” jako synonimu „człowieka wykształconego”, a skończywszy na tym, iż na konferencji nie zastanawiano się bynajmniej, jak wesprzeć partię Jarosława Kaczyńskiego.

[srodtytul]Kim jesteś, inteligencie?[/srodtytul]

Ten kongres nie przypominał krakowskich spędów intelektualistów postępowych, które swego czasu bardzo skrupulatnie relacjonowano w mediach jako wyraz zatroskania o Polskę, a które w istocie były propagandowymi imprezami kolejnych politycznych emanacji michnikowszczyzny, od ROAD po Partię Demokratyczną. Bo, rzecz charakterystyczna, wszystkie partie „salonu” zaczynały swe istnienie od dramatycznych apeli wyselekcjonowanych intelektualistów o obronę zagrożonej demokracji i w ten sposób starały się zaprezentować nie jako przedsięwzięcie polityczne, ale ruch odpowiadający na owo szlachetne oczekiwanie.

Czy zaproszenie, wystosowane do konserwatywnych intelektualistów przez PiS, miało służyć powtórzeniu tej socjotechniki po drugiej stronie ideowego sporu? Na spotkaniu konserwatystów nie formułowano żadnych apeli, które miałyby odegrać analogiczną rolę po przeciwnej stronie sceny politycznej, nie wymachiwano chorągiewkami. Dyskusja dotyczyła problemów znacznie ważniejszych niż bieżące międzypartyjne przepychanki – obracała się wokół pytania o tożsamość Polaków, a zwłaszcza polskich elit.

Tymczasem w mediach elektronicznych, nawet w oskarżanej o sprzyjanie prawicy TVP, wydarzenie sprowadzono do przemówienia Jarosława Kaczyńskiego i dyskusji o tym, czy PiS ma szansę odzyskać głosy inteligencji (bez wnikania, co pod tym słowem rozumiemy).

[srodtytul]Słabość mniejszości[/srodtytul]

Nie piszę jednak o tym, by po raz kolejny utyskiwać na nierzetelność i lewicowo-liberalne skrzywienie większości polskich mediów. Sam fakt, że spotkanie odbyło się na zaproszenie prezesa PiS i rozpoczęło się jego przemówieniem wzywającym intelektualistów do zajęcia miejsca w szeregu, stanowiło wystarczającą przesłankę, by zamiast wspólnej zadumy intelektualistów o konserwatywnej wrażliwości, dostrzec w konferencji wyłącznie partyjny marketing. Niestety, zamiast znaczenia i siły konserwatywnej inteligencji pokazano coś dokładnie przeciwnego – jej słabość.

Słabość, wbrew temu, co się może wydawać, niepolegającą na tym, że osoby o konserwatywnej wrażliwości stanowią wyraźną mniejszość wśród elit uniwersyteckich (ale już na politechnikach i kierunkach ścisłych – niekoniecznie) i artystycznych, a zwłaszcza wśród tak zwanej inteligencji pracującej. Znaczenia intelektualistów nie mierzy się liczbą podpisów pod różnymi listami otwartymi i apelami, które zresztą dawno już spowszedniały na tyle, że przestały kogokolwiek interesować. Znaczenie intelektualistów mierzy się wpływem, jaki wywierają na dyskurs publiczny i na praktykę polityczną; skutecznością we wprowadzaniu do debaty problemów i pojęć, skupianiu uwagi elit na pewnych zagadnieniach, narzucaniu sposobu myślenia o nich.

Jaki jest wpływ na Polskę konserwatywnych intelektualistów, jeśli zmierzyć go tymi kryteriami? Znikomy. Na palcach jednej ręki można policzyć osoby takie jak profesor Andrzej Zybertowicz, którego uporczywie powtarzane rozpoznania skutków „prywatyzacji państwa policyjnego” przeszły z uniwersyteckiej teorii do sfery praktycznej. I z reguły mamy do czynienia z taką sytuacją, gdy intelektualista nie tyle wyznacza politykowi cel, ile dostarcza mu języka oraz argumentów dla realizacji zamierzeń, które polityk wcześniej już przed sobą postawił. U nas politycy ufają swojemu instynktowi, „chłopskiemu rozumowi” i swojej ocenie gry interesów, inteligenci potrzebni są im do ubrania tego w dobrze brzmiące słowa, a także jako argument „pijarowski”. Tak jest na całej scenie politycznej. Ale po jej prawej stronie zawsze było gorzej niż po lewej.

[srodtytul]Lęki prawicowych polityków[/srodtytul]

Czy dlatego, jak chcieliby publicyści lewicy, że konserwatyzm jest intelektualnie jałowy? Oczywiście nie. W skali świata to właśnie konserwatywne środowiska intelektualne były w ostatnich dziesięcioleciach tymi, które odegrały decydującą rolę w ukształtowaniu sposobu myślenia polityków i praktyki ich działania. I w Polsce również raczej po prawej niż po lewej stronie rodzą się pomysły ciekawe i płodne.

Intelektualna lewica nie otrząsnęła się dotąd z historycznej klęski wielkiego projektu, a w Polsce, dzięki swej salonowej metodzie funkcjonowania i pilnowaniu ścisłych hierarchii, jest bardziej jeszcze niż gdziekolwiek skostniała i skupiona na zajadłym powtarzaniu przebrzmiałych frazesów. Słaby wpływ polskiej intelektualnej prawicy na rzeczywistość jest winą prawicowych polityków.

Decydujący jest tu fakt, że polska prawica przez niemal cały okres III RP znajdowała się w stanie rozbicia i skłócenia. I lęk przed podziałem, utratą jednolitego – własnego – przywództwa, nadal wydaje się główną troską jej obecnego lidera. W sytuacji zaś walki z konkurentami do przywództwa nad określonym prawicowym elektoratem prawicowy (z całą umownością tej klasyfikacji) intelektualista postrzegany jako zagrożenie. Może bowiem, jako autorytet dla tych właśnie ludzi, do których się prawicowy polityk odwołuje, wesprzeć jego konkurenta.

[wyimek]W Polsce ciekawe, płodne pomysły polityczne i ideowe rodzą się raczej po prawej niż po lewej stronie [/wyimek]

Prawicowy polityk jest więc zainteresowany pozyskaniem ludzi ze sławnymi nazwiskami i z profesorskimi tytułami do komitetu wyborczego, ale już nie tym, aby sławni artyści czy profesorowie mieli się gdzie spotkać i toczyć spór o Polskę. Przeciwnie. Nad takim raz dopuszczonym do głosu gremium trudno zachować kontrolę. Zamiast wyrażać nieustające poparcie dla politycznego patrona, niezmienne po każdej wolcie (a w politycznych manewrach trudno różnych wolt uniknąć) zbyt nagłośnieni konserwatywni intelektualiści gotowi w pewnym momencie zacząć wytykać politycznym przywódcom błędy i rozliczać ich z wierności konserwatywnym wartościom.

[srodtytul]Czasem lepiej słuchać[/srodtytul]

Dlatego konserwatywne środowiska inteligenckie nigdy nie doczekały się znaczącego wsparcia ze strony prawicowych polityków. Potrafiły się koniec końców zorganizować same i stworzyć opiniotwórcze pisma albo niezależne instytuty, ale materiały tam stworzone i opublikowane prawicowi politycy zwykli rzucać na półkę bez czytania.

Wielokrotnie uczestniczyłem w spotkaniach poświęconych sprawom naprawdę ważnym, naświetlanym przez ludzi godnych uwagi. Politycy pojawiali się tam przede wszystkim po to, by wygłosić przemówienie jak do każdej innej grupy społecznej i zebrać oklaski, po czym natychmiast uciekali. To wtedy, gdy byli w opozycji i walczyli o głosy. Gdy zaś znaleźli się u władzy, nie pojawiali się wcale.

Prawo i Sprawiedliwość rządziło przez dwa lata, a wcześniej przez kilka lat przygotowywało się do tego. Dysponowało znacznymi funduszami z budżetowej dotacji. Nie pomyślało o zaproszeniu intelektualistów wcześniej ani o użyciu choć drobnej części owych funduszy na prace studyjne. Wpadło na ten pomysł dopiero teraz, gdy tonie i gdy rozpaczliwie potrzebuje zmiany wizerunku partii organizującej „gniew ludu”.

Spotkanie pokazało, jako się rzekło, słabość i brak wpływu intelektualnej prawicy, mówiąc najkrócej, dlatego, że było to spotkanie, na którym intelektualiści słuchali prezesa partii, a powinno być odwrotnie. Jarosław Kaczyński nie musi zachęcać konserwatywnych intelektualistów do bicia głową w mur. Oni nic innego nie robią od kilkunastu lat dzień w dzień, użerając się z owczym pędem swych środowisk zawodowych. Lepiej byłoby, gdyby sam usiadł w ławach dla publiczności i posłuchał tego, co zatroskani o Polskę i polskość profesorowie mają mu do powiedzenia. Nie po to, by wyrwać z ich słów parę bon motów, ani po to, by nasadzać się poparciem inteligencji, ale po to, by dowiedzieć się, gdzie i dlaczego pobłądził.

Trudno wyobrazić sobie wydarzenie gorzej sprzedane marketingowo niż niedawna konferencja… no właśnie, czyja? Intelektualistów popierających PiS? Niestety, organizatorzy spotkania pozwolili, aby tak właśnie została ona odebrana, co wystarczyło, aby wszystko, co na nim powiedziano, zostało zbyte lekceważącą formułką „PiS szuka swoich wykształciuchów”. Formułką z wielu względów niestosowną, począwszy od propagandowego użycia słowa „wykształciuch” jako synonimu „człowieka wykształconego”, a skończywszy na tym, iż na konferencji nie zastanawiano się bynajmniej, jak wesprzeć partię Jarosława Kaczyńskiego.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?