Polacy w Niemczech - wątpliwa mniejszość

Ludność polska w zdecydowanej większości napłynęła do Niemiec już po wojnie jako imigranci. Co więcej, wielu z nich deklarowało narodowość niemiecką - pisze historyk

Publikacja: 25.03.2010 17:12

Polacy w Niemczech - wątpliwa mniejszość

Foto: Rzeczpospolita

Red

Dość nieoczekiwanie do rangi jednego z najważniejszych problemów w stosunkach między Warszawą a Berlinem urosła sytuacja obywateli Niemiec narodowości polskiej. Władze Republiki Federalnej oskarżane są nie tylko o niewywiązywanie się z postanowień traktatu polsko-niemieckiego z 1991 r., ale wręcz o świadome prowadzenie wobec Polaków polityki dyskryminacyjnej.

Nie trzeba przy tym nawet przywoływać wypowiedzi osób znanych z podgrzewania w Polsce nastrojów antyniemieckich. Już pół roku temu na łamach "Rzeczpospolitej" Maciej Płażyński, polityk bądź co bądź dość umiarkowany, dowodził, jakoby w RFN nadal obowiązywała doktryna "ein Reich, ein Volk"; prezes Wspólnoty Polskiej pisał też, iż "można mieć wrażenie, że nic w tym względzie od czasów Bismarcka się nie zmieniło". Wskazuje się też, iż istniejące w RFN polskie organizacje otrzymują jedynie niewielkie subwencje od władz niemieckich, a nauczanie języka polskiego jest przez te władze dotowane w nieporównywalnie mniejszym zakresie niż szkolnictwo mniejszości niemieckiej w Polsce.

Najlepszą drogą do poprawy sytuacji ma być rzekomo zdecydowana walka o uzyskanie przez Polaków mieszkających w RFN statusu mniejszości narodowej. Dość dowolnie żongluje się przy tym wziętymi z księżyca liczbami i karkołomnymi wywodami prawnymi, przy starannym pomijaniu istotnych aspektów zagadnienia.

[wyimek]W odróżnieniu od przedwojennego Związku Polaków w Niemczech organizacje polskie w RFN odgrywają w życiu polskiej społeczności rolę niewielką. Największa z nich wykazuje na papierze ok. 800 - 1000 członków[/wyimek]

Cała ta sprawa budzi wątpliwości także wśród obywateli RFN polskiego pochodzenia. Wielu z nich uważa opinie formułowane w ich imieniu za przesadne, zaskakujące, wręcz oderwane od rzeczywistości. Cieszy, że MSZ w Warszawie prezentuje w sprawie sytuacji Polaków w Niemczech wyważone stanowisko. Na drodze przyjaznych rokowań, bez podgrzewania nastrojów, uzyskać można wiele, z korzyścią i dla organizacji polonijnych, i - co nieporównywalnie bardziej istotne - dla polskiej społeczności w Republice Federalnej. Szczególnie dotyczy to nauczania w języku ojczystym. W tym celu należy jednak dokonać precyzyjnej diagnozy sytuacji, a nie brnąć w ślepą uliczkę poprzez posługiwanie się wątpliwą argumentacją.

[srodtytul]Silni, zwarci, ważni[/srodtytul]

Zacząć wypada od kwestii podstawowej i, zdawałoby się, oczywistej. Trudno jest porównywać mniejszość polską w Niemczech w okresie międzywojennym z ludnością polską zamieszkującą Republikę Federalną Niemiec.

Rdzeń przedwojennej mniejszości polskiej w Niemczech tworzyła ludność autochtoniczna, zamieszkująca od stuleci zwarte terytoria zwłaszcza na Opolszczyźnie, niemieckiej części Górnego Śląska, w Prusach Wschodnich. Pozostała część ówczesnej mniejszości polskiej była ludnością napływową, składającą się z imigrantów w pierwszym lub drugim pokoleniu (głównie tzw. Ruhrpolen, czyli Polacy mieszkający w Zagłębiu Ruhry od schyłku XIX w.). Trzeba też pamiętać o kolosalnej i niekwestionowanej roli, jaką odgrywał wówczas potężny Związek Polaków w Niemczech. Dość wspomnieć, że kongres związku w marcu 1938 r. obradował z udziałem ponad 5 tysięcy delegatów i odbił się szerokim echem w świecie.

[srodtytul]Imigranci i "wypędzeni"[/srodtytul]

Obecna sytuacja jest zgoła odmienna. Obszary zamieszkiwane od pokoleń przez mniejszość polską w Niemczech znalazły się w 1945 r. w granicach Rzeczypospolitej. Z drugiej strony potomkowie imigrantów polskich w zachodniej części Niemiec czy w Berlinie podlegali przez dziesięciolecia procesom asymilacyjnym, a dziś o ich polskich korzeniach świadczą nierzadko głównie nazwiska.

Zaskakuje, że niektórzy autorzy zaliczają do rzekomej "mniejszości polskiej" także osoby z polskimi korzeniami, które dawno od polskości odeszły i po polsku nie mówią. Ludność polska w Republice Federalnej w zdecydowanej większości napłynęła tam już po wojnie jako imigranci. Co więcej, wielu z nich przybyło do Niemiec, deklarując narodowość niemiecką.

Na dobrą sprawę nawet żaden ekspert nie jest w stanie podać, ilu Polaków zamieszkuje dziś Republikę Federalną. Pojawiająca się niekiedy liczba 1,5 mln czy te¿ 2 mln obejmuje bowiem tak¿e przebywaj¹cych tam czasowo obywateli polskich, a nawet osoby, które zadeklarowa³y swego czasu pochodzenie niemieckie i uwa¿aj¹ siê za... "wypędzonych". W powojennych granicach Niemiec Polacy nie są ludnością autochtoniczną, innymi słowy - nie zamieszkują z dziada pradziada, jak przed wojną, zwartych obszarów. Tym się różnią od mniejszości niemieckiej w Polsce oraz, co szczególnie ważne, od tych narodowości, które uzyskały w RFN status mniejszości narodowej.

Duńczycy, Fryzowie oraz Serbołużyczanie żyją na terenach, na których stanowią, jeśli nie większość, to znaczną część mieszkańców (specyfika Sinti i Roma wynika z ich wędrownego w przeszłości trybu życia). W przypadku Duńczyków czy Serbołużyczan łatwo było wprowadzić dwujęzyczne nazwy miejscowości, uznać ich język za oficjalny na równi z niemieckim w lokalnych urzędach, a zwłaszcza wprowadzić dwujęzyczne szkolnictwo. Ich działacze mogą rozwijać aktywność jako politycy samorządowi, mając bardzo silne oparcie w miejscowym elektoracie.

Polacy tymczasem mieszkają w Niemczech w rozproszeniu, podobnie jak wiele innych grup etnicznych nieposiadających statusu mniejszości: Turcy, Kurdowie, Palestyńczycy, Włosi, Grecy, Hiszpanie, Chorwaci i wiele innych (statusu tego nie mają nawet Żydzi). Ponieważ zaś RFN jest państwem poddanym szczególnie dużej presji migracyjnej, rząd federalny będzie czynił wszystko, by - skądinąd sensowne - kryterium "Alteingesessenheit" (autochtoniczny charakter mniejszości) pozostało obowiązujące.

[srodtytul]Sukces polskiej dyplomacji[/srodtytul]

Choć mieszkający w Niemczech Polacy nie spełniają tego zasadniczego kryterium, to w polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z czerwca 1991 r. przyznano im te same prawa, które przysługują mniejszości niemieckiej w Polsce. To, co przedstawia się niekiedy jako istotne zaniechanie czy wręcz błąd ekipy ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, było w rzeczywistości znaczącym sukcesem strony polskiej. Przedmiotem troski powinno być natomiast spowodowanie, aby w realizacji odnośnych postanowień traktatu panowała (w miarę możliwości) symetria. Głównie chodzi tu o nauczanie języka polskiego i wysokość środków na ten cel przeznaczanych.

Główną przeszkodą jest jednak w tej materii nie tyle świadoma dyskryminacja Polaków, ile terytorialne rozproszenie polskiej ludności. W tym bowiem przypadku nie jest łatwo zorganizować nauczania tak jak organizuje się szkolnictwo w języku niemieckim na Opolszczyźnie, w gminach zamieszkiwanych w znacznej części przez Niemców, czy też w Niemczech na obszarach zamieszkanych przez Duńczyków, Fryzów czy Serbołużyczan. Zbyt słabe są też organizacyjne wysiłki polskich środowisk.

W odróżnieniu od "przedwojennego" Związku Polaków w Niemczech organizacje polskie w RFN odgrywają w życiu polskiej społeczności rolę niewielką. Ich zaplecze społeczne jest wąskie. Nie jest to wyłącznie efekt przemian kulturowych, lecz także konsekwencja heterogenicznego charakteru społeczności polskiej w Republice Federalnej. Nie da się też ukryć, że bliskość kraju czy dostęp do polskich mediów sprawiają, że jedynie skromna część mieszkających w Niemczech Polaków interesuje się równie licznymi co niewielkimi organizacjami polonijnymi.

Największa z nich wykazuje ok. 800 - 1000 członków - tyle że na papierze. Powodem dystansowania się wobec tych stowarzyszeń jest też ich poniekąd tradycyjne skłócenie wewnętrzne i żenujące niekiedy spory personalne. Krokiem w dobrym kierunku było powołanie w 1998 r. Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech.

[srodtytul]Rozporządzenie nieważne od 60 lat[/srodtytul]

Dużo uwagi poświęcono ostatnio sprawie hitlerowskiego "rozporządzenia z mocą ustawy" (zwanego niekiedy dekretem Göringa) wydanego 27 lutego 1940 r. Unieważnienia tego aktu przez władze niemieckie domagał się kilka miesięcy temu z upoważnienia polskich organizacji berliński adwokat Stefan Hambura. Trzeba jednak zauważyć, że akurat w tej kwestii opinia publiczna i władze polskie są wprowadzane w błąd.

Nieporozumieniem jest zwłaszcza doszukiwanie się związku między hitlerowskim dekretem a brakiem statusu mniejszości narodowej dla ludności polskiej w Niemczech współczesnych. Rozporządzenie z 1940 r. zakazywało działalności polskich organizacji i zakładało ich rychłe rozwiązanie, lecz nie było w nim w ogóle mowy o pozbawieniu Polaków statusu mniejszości narodowej. Kryteria, jakimi zaś się kierują władze RFN w polityce wobec mniejszości narodowych i grup etnicznych, nie mają nic wspólnego z hitlerowskim rozporządzeniem.

Nawiasem mówiąc, zarówno rząd federalny, jak i polskie MSZ słusznie stoją na stanowisku, że wspomniane rozporządzenie nie obowiązuje najpóźniej od chwili utworzenia Republiki Federalnej w 1949 r., gdyż art. 123 ustawy zasadniczej (tj. konstytucji RFN) automatycznie uznaje za nieobowiązujące wszystkie akty prawne, które stoją w sprzeczności z zapisami ustawy zasadniczej - a w tym przypadku zachodzi sprzeczność choćby z prawem do tworzenia stowarzyszeń oraz z zasadą równości. Innymi słowy, absurdem jest domaganie się unieważnienia rozporządzenia, które od ponad 60 lat jest nieważne.

Natomiast zaprezentowany w ekspertyzie dla MSZ wywód prof. Jana Sandorskiego (UAM), jakoby wspomniane rozporządzenie było nieważne "ab initio" ("od początku"), jest mało przekonujący. Obowiązujące obecnie normy w zakresie międzynarodowej ochrony mniejszości narodowych, na które powołuje się prof. Sandorski, w pełni ukształtowały się dopiero w okresie powojennym. Lata 30. oznaczały zaś w tej dziedzinie wręcz regres w porównaniu z dekadą lat 20., a przykładem może być chociażby jednostronne wypowiedzenie przez Polskę 13 września 1934 r. tzw. traktatu mniejszościowego.

Autor jest jest historykiem specjalizującym się w dziejach stosunków polsko-niemieckich. Pracuje w Instytucie Zachodnim w Poznaniu

[srodtytul]Pisał w opiniach[/srodtytul]

[b]Zdzisław Krasnodębski [/b]

[i][link=http://www.rp.pl/artykul/449151.html]Niemieckie mity i uprzedzenia[/link]

Celem polityki niemieckiej jest jednocześnie utrzymanie tożsamości mniejszości niemieckiej w Polsce i asymilacja mniejszości polskiej w Niemczech

18.03.2010 r.[/i]

Dość nieoczekiwanie do rangi jednego z najważniejszych problemów w stosunkach między Warszawą a Berlinem urosła sytuacja obywateli Niemiec narodowości polskiej. Władze Republiki Federalnej oskarżane są nie tylko o niewywiązywanie się z postanowień traktatu polsko-niemieckiego z 1991 r., ale wręcz o świadome prowadzenie wobec Polaków polityki dyskryminacyjnej.

Nie trzeba przy tym nawet przywoływać wypowiedzi osób znanych z podgrzewania w Polsce nastrojów antyniemieckich. Już pół roku temu na łamach "Rzeczpospolitej" Maciej Płażyński, polityk bądź co bądź dość umiarkowany, dowodził, jakoby w RFN nadal obowiązywała doktryna "ein Reich, ein Volk"; prezes Wspólnoty Polskiej pisał też, iż "można mieć wrażenie, że nic w tym względzie od czasów Bismarcka się nie zmieniło". Wskazuje się też, iż istniejące w RFN polskie organizacje otrzymują jedynie niewielkie subwencje od władz niemieckich, a nauczanie języka polskiego jest przez te władze dotowane w nieporównywalnie mniejszym zakresie niż szkolnictwo mniejszości niemieckiej w Polsce.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?