Doktor Obama i jego pacjenci

Amerykanie jeszcze nie w pełni zdają sobie sprawę z konsekwencji tego, co się stało. Koszt powszechnej opieki medycznej uderzy w nich dopiero po następnych wyborach prezydenckich – pisze publicysta

Publikacja: 29.03.2010 00:38

Doktor Obama i jego pacjenci

Foto: Rzeczpospolita

Red

Pierwszy raz w historii Stanów Zjednoczonych rząd zmusza obywateli do zakupu usługi i chce karać tych, którzy jej nie kupią.

Według różnych szacunków w Ameryce żyje ponad 30 milionów ludzi (na 307 mln obywateli), którzy nie korzystają z ubezpieczenia zdrowotnego. To duży, niezagospodarowany rynek, a zarazem łakomy kąsek, któremu od lat przyglądają się politycy nad Potomakiem. Od lat zabiegają też o niego rozmaici domokrążcy sprzedający polisy różnej maści, reklamodawcy oferujący „prywatnego doktora dla ciebie i psa” – i co? I nic. Amerykanie nie mają pieniędzy, nie chcą usługi albo jej nie potrzebują. Milcząca Trzydziestka nie otwiera drzwi.

W niedzielę, 21 marca, po te pieniądze przyszedł doktor Obama. „Chcecie opiekę zdrowotną czy nie, zmusimy was do tego rządową ustawą, która poprawi wam życie” – oznajmił. Według tej w istocie „historycznej” ustawy, jeśli obywatel nie wykupi polisy medycznej, zapłaci karę. Aby wyegzekwować nowe prawo, urząd podatkowy (Internal Revenue Service) zatrudni ponad 16 tysięcy nowych pracowników, którzy – jak policjanci drogówki – co roku karać będą delikwentów mandatami od 90 dolarów lub jednego procentu zarobków wzwyż aż do 695 dolarów lub 2,5 proc. zarobków za lekceważenie swojego zdrowia.

Jednak nie tylko z tego powodu 60 procent Amerykanów sprzeciwia się powszechnej opiece medycznej. Ale aby pojąć opór tego narodu, trzeba zrozumieć jego ducha.

[srodtytul]Bogu zawierzamy[/srodtytul]

Amerykanie cenią wolność. „Life, Liberty and Pursuit of Happiness” (życie, wolność i dążenie do szczęścia) – prawa te zapisano w Deklaracji niepodległości i 5. poprawce do konstytucji. Według twórców amerykańskiej konstytucji są to niezbywalne prawa człowieka pochodzące od Boga. Upamiętniają to m.in. tablice dekalogu w budynkach sądowych oraz credo: „In God We Trust” (Bogu zawierzamy) wybite na monetach.

Cała reszta należy do wolnych ludzi dążących do szczęścia w wolnym kraju. Podstawową zaś cechą tego kraju jest możliwość dokonywania wyboru. Samochodu, jakim jeżdżę, domu, który chcę kupić, Boga, w którego wierzę, czy sprzedawcy, z którego usług chcę skorzystać. Nigdzie w konstytucji nie ma zapisu gwarantującego Amerykanom lekarza. Podobnie jak konstytucja nie gwarantuje obywatelowi samochodu, domu, żony, dzieci i wczasów na Hawajach.

Ale opanowany przez demokratów Kongres, pod przewodnictwem Baracka Obamy, po raz pierwszy w historii przejął uprawnienia Boga, a prezydent stał się panem doktorem, który każe pacjentowi zażyć lekarstwo, choć pacjent – patrząc na wyniki sondaży – wcale tego nie chce. Co więcej, chciałby skorzystać z usług innego lekarza, ale doktor Obama na to nie pozwoli. Wie on bowiem lepiej, czego pacjentowi potrzeba.

Tę sprzeczność nowej ustawy z zapisami konstytucyjnymi wytknęli demokratom republikanie i w sądach 36 z 50 stanów zamierzają zakwestionować jej zgodność z konstytucją.

[srodtytul]Przegrane bitwy prezydenta[/srodtytul]

Innym powodem niechęci pacjentów Obamy jest sposób, w jaki demokraci (dominujący w obu izbach Kongresu) przepchnęli tę ustawę.

Od momentu objęcia władzy Obama stopniowo tracił popularność do poziomu najniższego w swej krótkiej prezydenckiej historii (46 proc. poparcia, 18 marca, Instytut Gallupa). Jeszcze gorzej jest z Kongresem – jego działań nie aprobuje aż 80 proc. społeczeństwa.

Obama walczył i poległ w bitwie o ustawę „Limit i handel” (kontrolowanie przez rząd kosztów energii). Walczył i poległ w bitwie o Guantanamo. Walczył i poległ także w bitwie o gospodarkę – pomimo pakietów stymulacyjnych bezrobocie w USA utrzymuje się na poziomie ponad 10 proc., choć prezydent zapewniał, że jak wpompuje w rynek pieniądze, to bezrobocie nie przekroczy 8,5 proc.

Pakiet stymulacyjny wyszedł.... i nie wrócił w postaci nowych miejsc pracy. Wyszły natomiast na jaw skandaliczne deale majstrowane przez demokratów za pomocą miliardów społecznych pieniędzy – przekazano np. 219 tys. dolarów na promowanie zdrowych zachowań seksualnych studentek uniwersytetu w Syracuse, ponad 8 tys. dolarów dla uniwersytetu na Florydzie na badanie zachowań myszy po spożyciu alkoholu, 200 tys. dolarów dla uniwersytetu w Kalifornii na podróże studentów do Afryki, żeby sprawdzili, dlaczego Murzyni w Ameryce głosują, jak głosują, 50 tys. dolarów na obchody Dnia Ziemi w Minnesocie czy 1,5 mln dolarów dla uniwersytetu w Oklahomie na wysłanie trzech badaczy na Alaskę, by ustalili, jak tamtejsi dziadkowie przekazują wiedzę wnukom.

Jedyny wyraźny przyrost miejsc pracy, jaki stworzyli Obama i jego ekipa, widać w sektorze rozbudowującej się administracji państwowej, która przyjmuje 10 tys. nowych pracowników miesięcznie ze średnią płacą 70 tys. dolarów rocznie (zatrudnieni w sektorze prywatnym zarabiają 40 tys. dolarów rocznie).

[srodtytul]Polityczna hucpa [/srodtytul]

Ludzie to widzą i ogarnia ich złość. W tradycyjnie demokratycznych stanach – New Jersey i Wirginii – demokraci przegrywają walkę o fotele gubernatorów. W czterech stanach kluczowych w nadchodzących wyborach do Kongresu urzędujący demokraci przyjęli pieniądze Obamy i dali drapaka ze sceny politycznej, przechodząc na emeryturę. I nagle w Massachusetts, królestwie Teda Kennedy’ego, głosujący wybierają do Senatu republikanina Scotta Browna. Wraz z jego zwycięstwem misterna układanka głosów potrzebnych do przepchnięcia ustawy Obamy o powszechnej opiece medycznej legła w gruzach. Demokraci nie mają już większości...

Przejście tej ustawy przez Kongres staje się więc dla Obamy szekspirowskim „być albo nie być”. W rękach demokratów są Izba Reprezentantów i Senat, a tu raptem brakuje jednego głosu.

Nad Potomakiem zaczęło się tango – Connecticut dostanie od prezydenta 100 milionów dolarów na nowy szpital, Luizjana – 300 milionów dolarów w subsydiach na upadający rządowy program opieki medycznej Medicare. 11 innych stanów (łącznie 8,5 mld dolarów) – na to samo. Jedyne, co reprezentanci tych stanów muszą zrobić, to nacisnąć przycisk „tak”. Wiadomo bowiem, że republikanie będą głosować na „nie”. Ale wśród demokratów są też sceptycy, wciąż nie ma więc potrzebnej liczby głosów.

No problem! Przeciwnika aborcji, kongresmena Stupaka, kupimy prezydencką dyrektywą, zgodnie z którą ustawa nie będzie finansować aborcji. Nieważne, że dyrektywa to tylko kartka papieru, którą kolejny prezydent może wrzucić do kosza...

Innego demokratycznego przeciwnika ustawy, Dennisa Kucinicha, Obama zaprosił na wspólny lot prezydenckim Air Force One. Kucinich wsiadł na pokład samolotu w Maryland jako przeciwnik ustawy. 48 minut później wysiadł w Cleveland jako jej zwolennik. Doktor Obama ma głos, który leczy.

[srodtytul]Głosy, które zmieniły Amerykę[/srodtytul]

Na tak przygotowany grunt przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, trzecia osoba w państwie, proponuje, by przepchnąć ustawę przez Kongres, wykorzystując procedurę stosowaną przy ustawach budżetowych. W języku polityków z Waszyngtonu oznacza to debatę nad ustawą bez groźby obstrukcji parlamentarnej, bez tych krnąbrnych, liczących dolary, republikanów. W języku kowbojów z Teksasu byłby to strzał w plecy i zza węgła. Republikanie też tak strzelali przy ustawach budżetowych.

W przypadku reformy służby zdrowia chodzi jednak o systemową transformację Ameryki, która będzie miała wpływ na 1/6 gospodarki tego kraju. Zabieg to tak historyczny, że kongresmen John Dingell ofiarował Nancy Pelosi ten sam młotek, którym w 1965 r. przyklepał ustawę o rządowej opiece medycznej o nazwie Medicare (nb. dzisiejszego bankruta wymagającego ciągłego dofinansowywania przez państwo).

Kiedy 21 marca wieczorem w Kongresie rozpoczęła się pukawka, żaden ze 178 republikanów nie głosował „tak”. Nawet 33 demokratów głosowało „nie”. Amerykę zmieniły cztery głosy. Obama dostał swoje miejsce w historii.

Amerykanie jeszcze nie w pełni zdają sobie sprawę z konsekwencji tego, co się stało. Urząd podatkowy zacznie ściągać pieniądze za dwa lata. Koszt powszechnej opieki medycznej (liczony na ponad miliard dolarów) uderzy w Amerykanów dopiero po następnych wyborach prezydenckich. Kanadyjczycy, mający powszechną opiekę medyczną, jeszcze przez jakiś czas będą przyjeżdżać do Ameryki na leczenie. Czekający pięć miesięcy na wizytę u lekarza pacjenci z Massachusetts (gdzie też obowiązuje powszechna opieka medyczna) nadal będą latać do Wirginii, by przyjęto ich od ręki. Leczenie biednych będzie subsydiowane przez bogatych. To znaczy tak długo, jak długo bogatym starczy pieniędzy.

[i]Autor jest dziennikarzem, byłym korespondentem TVP i TVN w USA, publicystą, prezenterem i producentem telewizyjnym. W Stanach Zjednoczonych mieszka od 1988 roku

[link=http://www.maxkolonko.com]www.maxkolonko.com[/link][/i]

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku