Zaskoczyły pana te tłumy gromadzące się pod Pałacem Prezydenckim, oddające hołd nielubianemu jeszcze parę dni wcześniej prezydentowi?
Ireneusz Krzemiński:
Jak patrzę na to przez pryzmat własnego doświadczenia, a doniesienie o tej katastrofie niezwykle mnie poruszyło, to nie dziwię się tym ludziom. Wszyscy zareagowaliśmy w podobny sposób. Wiadomość o tragicznej katastrofie była porażająca, dojmująco pokazywała kruchość naszego losu. Widziałem też, jak do moich studentów podczas wykładu docierały informacje o tym, co się wydarzyło, obserwowałem ich reakcje. Niezwykle istotny jest ludzki wymiar tej tragedii – zginęli nie tylko prezydent i jego żona, ale też kilkadziesiąt ważnych, znaczących i znanych osób. Owszem, miało to też wymiar symboliczny – ważna rocznica Katynia, wydarzeń o których prawdę przez lata przed nami ukrywano. I oto lecący, by ją uczcić, dostojnicy giną w bezsensownej na pierwszy rzut oka katastrofie.
Warto też zwrócić uwagę na ogromną rolę mediów. Obrazy i komunikaty medialne mają dla nas i dla sterowania naszymi emocjami kolosalne znaczenie. Jednocześnie nie wyrobiliśmy jeszcze w sobie umiejętności zdobywania się na dystans do tego, co serwują nam media, który wyrobiły już w sobie społeczeństwa zachodnie. My tego dystansu mamy mało. Jeżeli spojrzeć na to, co się działo w telewizjach, nie tylko informa- cyjnych, ale też komercyjnych, to od soboty rano obserwujemy jeden, niekończący się, żałobny program. I to też oddziałuje mocno na świadomość ludzi, na ich chęć bycia razem. To niesłychanie wpływa na mobilizację i odczuwanie świata.
Wszystko to zbiegło się w figurę narodową, której efektem jest spontaniczna reakcja ludzi. Ten wymiar ludzki, wymiar namacalnej tragedii, gry złych przypadków, jest jednak najbardziej uderzający. Zwłaszcza że Polacy na ogół mają kiepską empatyczność, a tym razem wykazali się gigantyczną empatią.