Rok Gierka już trwa

Charakterystyczne jest dojutrkowanie ówczesnego pierwszego sekretarza PZPR, doraźność, snobizm i skłonność do poszukiwania uznania w oczach międzynarodowych elit. Skąd my to znamy...? – zastanawia się publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 10.01.2013 18:35

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Pomysł SLD, aby uczynić Edwarda Gierka patronem roku 2013, sporo mówi o stanie umysłów liderów tego ugrupowania. Przede wszystkim dlatego, że do roli aktualnego hasła politycznego podniesiona zostaje postać z przeszłości. A czyni to partia, która przez większą część swojego istnienia oskarżała przeciwników politycznych o – właśnie – pogrążenie w historii, kompletnie nieaktualnej, podobno nieinteresującej młodszych, a nawet średnich pokoleń Polaków.

Również i dlatego, że co najmniej od końca lat 90. politycy tej formacji marzyli o „zgubieniu” starego, z przyczyn biologicznych zmniejszającego się elektoratu „peerelowskiego” i zastąpieniu go nowym, młodszym i bardziej pasującym na salony – w uproszczeniu tym, który obecnie określa się jako „młodych, wykształconych, z dużych ośrodków”. Jednak na drodze do spełnienia owego marzenia stanęło strukturalne załamanie się ugrupowania postpezetpeerowskiego na początku obecnego wieku. Przeszkodził też sukces Platformy Obywatelskiej, która okazała się dla tych wyborców opcją wielokrotnie bardziej atrakcyjną niż – jednak dość przaśny, niewystarczająco zachodni, za to ubrudzony rozlicznymi aferami i kojarzący się z nie do końca akceptowanym na salonach III RP Peerelem – SLD.

Gierek doszedł do władzy z jawnym poparciem Moskwy, udzielonym mu w celu usunięcia zbyt niezależnego od Kremla poprzednika

W tej sytuacji „powrót do przeszłości” z Gierkiem na czele jawi się jako pomysł dość rozpaczliwy. Jako symboliczne przyznanie, że z wszystkich tych planów nie wyszło nic i nic wyjść nie może. Jako demonstracyjny powrót do nostalgicznego wątku w tożsamości obecnej lewicy.

Nie było polskiego Finiego

Pomysł Sojuszu skrytykowano powszechnie również i dlatego, że doskonale współgra on z faktem, iż formacja ta nigdy nie rozliczyła się do końca ze swoją autorytarną przeszłością. Istotnie – Sojusz nie uczynił tego nigdy. Najdalej poszedł Aleksander Kwaśniewski, który w 2001 roku, w dwudziestolecie wprowadzenia stanu wojennego, w wystąpieniu wygłoszonym w Instytucie Pamięci Narodowej dał wyraz myśli, że „historia przyznała rację »Solidarności«”, a stan wojenny był złem. Rozmył jednak tę tezę w powodzi zabezpieczeń, co uczyniło ją nieczytelną i spowodowało, że przeszła praktycznie bez echa. Ale i tak posunął się daleko w porównaniu z innymi liderami formacji postpezetpeerowskiej.

Nie miała ona na czele nikogo na miarę przywódcy włoskich neofaszystów Gianfranco Finiego, który w pewnym momencie postanowił – i potrafił zrealizować – zasadniczą rewizję historycznej wizji swojego ugrupowania. W efekcie w ciągu kilku lat ugrupowanie nostalgii po duce się rozwiązało, a stworzona na jego bazie nowa partia nie dźwigała już odium przeszłości.

Przywódcy spadkobierców PZPR nie poszli tą drogą. Można ich poniekąd zrozumieć. I tak z jednej strony zmienili się bardziej, niż wielu ich towarzyszy z innych partii – kontynuatorek środkowoeuropejskich rządzących partii komunistycznych. Z drugiej strony siła intelektualnego i etycznego nacisku, wywieranego na nich w tej sprawie w okresie III RP, była niewspółmiernie mała w stosunku do tego, który czuli włoscy neofaszyści w kontekście bezpośredniego czy pośredniego udziału ich duchowych przodków w Holokauście. Minęło też mniej czasu, większość liderów partii w PRL zdążyła co najmniej zacząć robić rządowe kariery – oskarżaliby więc nie swoich Ojców-Założycieli, tylko w jakimś zakresie samych siebie. Byłoby to więc i bardziej przykre, i mniej wiarygodne, a przez to mniej politycznie efektywne.

Nie zmienia to jednak faktu, że brak owego generalnego odcięcia się w ostatecznym rozrachunku zaszkodził formacji. Szkodził jej nawet w dniach największego powodzenia. Nie pozwolił na jej rozbudowę o ważne, a zarazem wrażliwe na tę problematykę segmenty intelektualno-społeczne (związane niegdyś z Unią Wolności, a potem z Platformą), co pozwoliłoby Sojuszowi utrwalić się w roli ogólnonarodowej partii centrolewicowej. Ogłoszenie „roku Gierka” symbolicznie kończy nawet tego rodzaju marzenia.

Dla młodych – obciach

Cała sprawa ożywia oczywiście dyskusję na temat tego, czy i na ile akceptowalne są polityczne alianse z postkomunistami. Ta dyskusja wydawała się umierać śmiercią naturalną, na skutek tyleż długotrwałego już politycznego upadku Sojuszu (i tym bardziej innych postpezetpeerowskich inicjatyw), co i generalnej zmiany ożywiających kraj emocji – SLD-owców jako obiekt nienawiści czy przynajmniej intensywnej niechęci zastąpiła dla prawicowców Platforma, a dla klienteli PO – PiS.

Leszek Miller i jego towarzysze na moment uruchomili znowu znane z lat 90. negatywne ekscytacje. Być może liczyli na to, że nie są one udziałem najmłodszych wyborców. Dla tej grupy Gierek nie jest jednak wprawdzie obiektem wrogich emocji, ale zarazem jest czymś egzotycznym, dziwacznym, i tak jak w ogóle PRL – obciachowym. Jakkolwiek by patrzeć – strzał we własną stopę.

Przy okazji liderzy Sojuszu utrudnili coś, czego nigdy chyba nie chcieli, a co momentami zaprzątało głowy niektórych aktorów i obserwatorów sceny publicznej, myślących nad jej całkowitą przebudową. A mianowicie – jakąś formę zbliżenia czy ostrożniej – akceptacji ze strony prawicy, najpierw akcentującej swój antykomunistyczny rodowód, a potem sprzeciw wobec eseldowskiej oligarchii.

Bo istnieje przecież pewien aspekt, pewien element tradycji formacji pezetpeerowskiej, który – teoretycznie – mógłby być elementem łączącym ją z polską prawicą, umożliwiającym tej ostatniej pogodzenie się ze spadkobiercami PRL. Mogłoby nim być myślenie państwowe, skłonność do afirmacji silnego państwa narodowego, od pewnego momentu charakteryzująca część kadr rządzących Polską Ludową czy też bliskich ówcześnie rządzącym. Było to myślenie kształtujące się w warunkach państwa niesuwerennego, zawsze skąpane w poczuciu zagrożenia przez niekomunistyczną większość społeczeństwa. Bywało, że towarzyszył mu nacjonalizm. Niemniej jednak trudno zaprzeczać, że myślenie to istniało.

Otóż ten element korzeni formacji postpezetpeerowskiej, odpowiednio wyakcentowany, mógłby moim zdaniem służyć jej za przepustkę do akceptacji przez środowiska (czy przez ich część) wywodzące się z dawnej opozycji antykomunistycznej. Te środowiska, które teraz za największe zagrożenie uważają roztapianie suwerenności Polski i atrofię demokratycznej władzy państwowej, tracącej znaczenie na rzecz struktur europejskich, świata wielkiego biznesu oraz „miękkiej dominacji” elit.

Te wszystkie zjawiska są przecież sprzeczne również z tradycją PRL. Tylko że akurat Edward Gierek słabo nadaje się na sztandar dla akurat tego elementu intelektualnego spadku po państwie PZPR. A wręcz jest tego elementu zaprzeczeniem.

Szosa katowicka

Bo mówimy przecież o przywódcy, który doszedł do władzy z jawnym poparciem Moskwy, udzielonym mu w celu usunięcia zbyt niezależnego od Kremla poprzednika. Który natychmiast zadeklarował, że w odróżnieniu od owego poprzednika będzie wszystkie swoje posunięcia konsultował z Moskwą, i otworzy Polskę na gospodarczą integrację z ZSRR, której poprzednik się obawiał. Który serwilizm wobec radzieckiej centrali manifestował znacznie gorliwiej niż Władysław Gomułka czy nawet Wojciech Jaruzelski.

Chyba główną troską jego poprzednika było potencjalne zagrożenie ze strony Niemiec. Aby zabezpieczyć się przed tym zagrożeniem, Gomułka nie wahał się przed podejmowaniem na polu międzynarodowym działań budzących irytację Moskwy. Podobnej gotowości ze świecą szukać w dekadzie Gierka. Za to ówczesnemu pierwszemu sekretarzowi imponowała „przyjaźń” kanclerza Schmidta... A jego zatroskanie o przyszłość polskości na ziemiach zachodnich dobrze symbolizuje fakt, że sprzedawał RFN-owi polskich obywateli za walutę wymienialną. Charakterystyczne jest jego dojutrkowanie, doraźność, snobizm i skłonność do poszukiwania uznania w oczach międzynarodowych elit. Skąd my to znamy...?

Gierek dobrze pasuje do obecnej postpolityki, zwłaszcza w prowincjonalnym wykonaniu naszej władzy. Bardzo źle natomiast do tych wszystkich, którzy odrzucają te znamiona rzeczywistości.

Pewne elementy postpeerelowskiego myślenia państwowego są nadal obecne w formacji SLD. Najnowszy (jeden z niewielu, przyznajmy ze smutkiem) tego przejaw to sprzeciw śląskiego Sojuszu wobec niektórych form wybujałego separatyzmu, lansowanego przez (pozostający w sejmikowej koalicji z Platformą) RAŚ ze skandaliczną, proniemiecką wizją powstającego Muzeum Śląskiego.

Pozostaje z przykrością stwierdzić, że wybierając Gierka na symbol swojej historycznej narracji, liderzy Sojuszu wybrali inną drogę. I z jeszcze większym smutkiem skonstatować, że ze swoją inicjatywą zarazem i spóźnili się, i trafili w dziesiątkę. Bo Edward Gierek, niestety, już jest patronem i roku 2013, i całej naszej rzeczywistości.
I to nie ze względu na szosę katowicką...

Pomysł SLD, aby uczynić Edwarda Gierka patronem roku 2013, sporo mówi o stanie umysłów liderów tego ugrupowania. Przede wszystkim dlatego, że do roli aktualnego hasła politycznego podniesiona zostaje postać z przeszłości. A czyni to partia, która przez większą część swojego istnienia oskarżała przeciwników politycznych o – właśnie – pogrążenie w historii, kompletnie nieaktualnej, podobno nieinteresującej młodszych, a nawet średnich pokoleń Polaków.

Również i dlatego, że co najmniej od końca lat 90. politycy tej formacji marzyli o „zgubieniu” starego, z przyczyn biologicznych zmniejszającego się elektoratu „peerelowskiego” i zastąpieniu go nowym, młodszym i bardziej pasującym na salony – w uproszczeniu tym, który obecnie określa się jako „młodych, wykształconych, z dużych ośrodków”. Jednak na drodze do spełnienia owego marzenia stanęło strukturalne załamanie się ugrupowania postpezetpeerowskiego na początku obecnego wieku. Przeszkodził też sukces Platformy Obywatelskiej, która okazała się dla tych wyborców opcją wielokrotnie bardziej atrakcyjną niż – jednak dość przaśny, niewystarczająco zachodni, za to ubrudzony rozlicznymi aferami i kojarzący się z nie do końca akceptowanym na salonach III RP Peerelem – SLD.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę