Z walki z korupcją PiS uczyniło główny wątek swojej kampanii wyborczej. I słusznie. Bo to jest ciągle jeden z najważniejszych problemów w Polsce, a rząd Prawa i Sprawiedliwości rozpoczął prawdziwą krucjatę przeciw łapownictwu.
Można dyskutować, czy zawsze był skuteczny, czy zawsze używał właściwych narzędzi. Można krytykować, że nie walczył z prawdziwymi przyczynami korupcji. Ale jednego odmówić ekipie PiS nie można: dzięki jej działaniom atmosfera wokół korupcji w Polsce zmieniła się diametralnie. Każdy potencjalny łapownik zastanawia się trzy razy dłużej, bo po prostu się boi. Przyznają to także niechętni PiS przedsiębiorcy.
Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że duża część społeczeństwa świetnie odbiera tę walkę. I że prezentowanie osiągnięć w tej dziedzinie jest bardzo opłacalne. I nie ma w samym tym fakcie niczego złego. Jeśli ministerstwu czy którejś z agencji rządowych coś się uda, dlaczego nie mają o tym informować i się chwalić?
Problem zaczyna się wtedy, kiedy informacja o działaniach służb rządowych, zwłaszcza tajnych służb, służy wprost zwalczaniu przeciwników politycznych. Albo gdy przedstawia się pewne informacje na zbyt wczesnym etapie śledztwa, kiedy oskarżeni nie mają szans na obronę.
Tak stało się ostatnio dwa razy. Pierwszy przypadek to przyniesienie przez Zbigniewa Ziobro na debatę z Jarosławem Gowinem materiałów operacyjnych z podsłuchów i podglądów doktora G. Widzowie "Teraz my" w TVN zobaczyli niezwykle sugestywne sceny, jak lekarz przyjmuje i przelicza pieniądze.