Albo w najlepszym razie obchodzi bardzo nielicznych i jeśli coś wywołuje, to ewentualnie wypowiedzi pisarzy. Zwłaszcza na temat rządzących. Wiem też, że dziś wszystkich obchodzi tylko afera wokół Komisji Nadzoru Finansowego. Ale wiem też, że afery przeminą, a książki pozostaną. I od tego, jakiej będą jakości, wiele zależy. To literatura, choć w dzisiejszych czasach również muzyka popularna i kino, tworzy zbiorowe imaginarium. Jeśli nie będziemy potrafili niczego wykreować w tych dziedzinach, sami skażemy się na peryferyjność, a w końcu może i nieobecność w europejskim krajobrazie.
Nie przypadkiem piszę te słowa tuż po obchodach 100-lecia odzyskania niepodległości. Jeśli ktoś nie rozumie, jaką rolę w tym procesie odegrała literatura, to znaczy, że nic nie rozumie. Gdyby nie Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz i Żeromski, dziś nie mówilibyśmy ani nie pisali po polsku. Zadajmy sobie zatem pytanie, jak wygląda stan rzeczy 29 lat po ponownym odzyskaniu niepodległości.
Jako że jestem świeżo po lekturze dwóch powieści autorów uważanych za najwybitniejszych w swoich pokoleniach – Wiesława Myśliwskiego i Szczepana Twardocha – nie mam szczególnie dobrych wieści. Obaj, mniej lub bardziej, zawiedli. Oczywiście każdemu zdarzają się książki słabsze i kolejne mogą być lepsze. Wszystko wskazuje jednak na to, że taka jakość wyznacza szczyty naszych oczekiwań. „Ucho Igielne" Myśliwskiego nazywane bywa wręcz arcydziełem, którym z pewnością nie jest, a o „Królestwie" Twardocha mówi się, że to bardzo dobra powieść, co również nie jest prawdą.
Problem w tym, że lepszych książek nie ma. Może dlatego, że ludzie autentycznie utalentowani wybierają dziś inne zawody, bo w literaturze trudno o szczególną karierę. Do tego w światku literackim panuje straszliwa koteryjność (podszyta polityką), państwowy system zachęt jest zaś mało atrakcyjny (choć za PRL całkiem nieźle działał). A potem wszyscy się dziwią, że nie ma nowego „Przedwiośnia". „Nie ma i nie będzie" – jak śpiewają kibice.