Kołowanie elektoratu

Po ponad pół roku od objęcia rządów Platforma więcej spraw odłożyła na „kiedy indziej”, niż zaczęła realizować – pisze publicystka „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 16.05.2008 01:40

Kołowanie elektoratu

Foto: Rzeczpospolita

Kampania rządzi się różnymi prawami” – to zdanie ministra skarbu Aleksandra Grada wypowiedziane w zeszłym tygodniu w RMF FM to prawdziwa gratka dla mediów i opozycji. Rządzący polityk przyznał, że co innego obiecuje się wyborcom w czasie kampanii, a co innego potem się robi. Właściwie nic nowego, bo ta zasada obowiązywała chyba wszystkie ekipy, jakie rządziły w Polsce po 1989 roku. Cios w wizerunek Platformy jest jednak bolesny, zwłaszcza że po pół roku rządzenia widać, iż nie tylko zapowiedzi wyborcze, ale i obietnice składane już po rozpoczęciu rządów nijak się mają do rzeczywistości.

W sondażu przeprowadzonym przez SMG/KRC dla programu „Forum” TVP, na pytanie, czy rząd PO dotrzymuje obietnic wyborczych, 33 proc. respondentów oświadczyło, że tak. Znakomita większość, bo 58 proc., stwierdziło, że nie. Co znaczące, nie zmienia to w niczym poparcia dla PO. Według tego samego sondażu, na PO chciałoby głosować 52 proc. Polaków. Tak jakby niedotrzymywanie słowa przez polityków było czymś naturalnym.

Czy pamiętają państwo jeszcze słowa przejętego premiera Donalda Tuska wypowiedziane w rocznicę wydarzeń Grudnia 1970 roku na Wybrzeżu? – Zwrócę się do ministra sprawiedliwości, aby przygotował szybki i precyzyjny raport, dlaczego do tej pory nie doczekaliśmy się w sprawie Grudnia, 70 prawnej sprawiedliwości – mówił szef rządu, dodając, że winni muszą ponieść odpowiedzialność.

Do dziś raportu i odpowiedzialnych próżno szukać, za to jest kolejna wymowna decyzja sądu – odrzucenie wniosku prokuratorów IPN o osądzenie twórców stanu wojennego. Sędzia Ewa Jethon z warszawskiego Sądu Okręgowego, spełniając oczekiwania obrony, zażądała uzupełnienia wniosku o dokumenty z zagranicznych archiwów oraz przesłuchania dodatkowych świadków: Michaiła Gorbaczowa, Margaret Thatcher i innych. Trudno traktować to inaczej, niż grę na czas i próbę doprowadzenia do tego, by do procesu nigdy nie doszło. Najmłodszy z podsądnych ma dziś 80 lat, najstarszy – 91.

Pół roku po tamtej pamiętnej deklaracji premiera widać wyraźnie, że słowa wygłaszane do kamer niewiele mają wspólnego z praktyką działań. Politycy PO będą raczej rozkładać bezradnie ręce i powoływać się na hasła o „państwie prawa” i „niezawisłości sędziowskiej”. To, że hasła te brzmią jak farsa – w obliczu kilkunastu lat (użyję mocnego sformułowania, ale zjawisko na to zasługuje) jawnej hucpy z osądzaniem funkcjonariuszy PRL – politycy PO rozumieli doskonale, ale… przed wyborami. Dziś tego typu sprawy przestają mieć znaczenie i ani minister sprawiedliwości, ani tak chętnie chwalący się opozycyjną przeszłością działacze Platformy nie robią nic choćby na rzecz tworzenia klimatu sprzyjającego rozliczeniu przeszłości.

Podobnie nie mają już znaczenia powtarzane w czasie kampanii wyborczej hasła o lustracji. Nikt w PO nie chce otwierać archiwów, jakie zostały po służbach specjalnych PRL, nikt nie chce nowelizować ustawy lustracyjnej. – Nie ma na to czasu – mówił spokojnym głosem szef Klubu Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski, patrząc prosto w kamerę. I – jak się zdaje – w nikim z PO nie budzi to uczucia zażenowania.

Ale nie widać, by także PiS rozdzierał z tego powodu szaty, urządzał konferencje prasowe i mówił o konieczności przeprowadzenia lustracji. Do końca tej kadencji żadna ustawa w tej sprawie zatem nie powstanie.

Niedotrzymywanie obietnic nie jest jednak przypadłością wyłącznie obecnie rządzących. Z powodu drastycznego rozminięcia się praktyki rządzenia z zapowiedziami (bo nie tylko na aferze Rywina) przegrał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Także Prawo i Sprawiedliwość do wielu swych haseł wyborczych nie podchodziło ze zbytnią powagą. Nie zdobyło się na przykład na dotrzymanie słowa w sprawie zniesienia tzw. podatku Belki. Niemal tuż po wyborach – mimo wcześniejszych twardych deklaracji – okazało się to niemożliwe.

Jak wiadomo, podatek ten obowiązuje do dziś, bo tak zdecydowała kolejna ekipa rządząca, choć o szybkiej jego likwidacji politycy PO i PSL mówili jeszcze kilkanaście dni po wyborach. I nic nie pomogły szumne deklaracje zarówno premiera Donalda Tuska, jak i wicepremiera Waldemara Pawlaka.Bo Platforma do perfekcji doprowadziła proces zmiany stanowiska w sprawach, które obiecywała przed wyborami. Kolejny przykład to podatek liniowy. Jak pamiętamy ze słów choćby Zbigniewa Chlebowskiego, podatek ów miał na mur beton zacząć obowiązywać od 2009 roku. Przewodniczący Klubu Parlamentarnego PO mówił to już w czasach rządów Donalda Tuska.

Kilka dni po tej deklaracji jego wypowiedź sprostował jednak szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. – Podatek liniowy będzie obowiązywał od 2010 roku – stwierdził polityk. A że jest on jednym z najbliższych współpracowników szefa rządu, potraktowano to poważnie. Minęło kilka tygodni i usłyszeliśmy, że sztandarowy pomysł PO pojawi się dopiero od 2011 roku, gdy zmieni się prezydent, bo Lech Kaczyński przeszkadza w jego wprowadzeniu, zapowiadając weto. Trudno nie dostrzec, że pewni siebie politycy PO dość lekceważąco traktują swój elektorat. Bo czy składając swoje obietnice, o istnieniu prezydenta nie pamiętali?

Rzeczywistą przeszkodą we wprowadzeniu podatku liniowego nie jest Lech Kaczyński, a raczej to, że PO i PSL nie mogą się w tej sprawie porozumieć oraz że jest to dosyć ryzykowna zmiana w finansach państwa i obciążeniu podatników. Podatek liniowy na poziomie 19 proc. – jak zapowiadała PO – oznacza, że o jeden procent zwiększy się obciążenie najbiedniejszych (od przyszłego roku mieli przecież płacić tylko 18 proc. i mieć ulgi). Poważnie zmniejszy się obciążenie fiskalne najbogatszych, którzy dziś płacą podatek w wysokości 40 proc. Podatek liniowy może więc w trudny do przewidzenia sposób zaważyć na popularności premiera.

Dlatego właśnie jego wprowadzenie PO przekłada na czas po wyborach prezydenckich. A mętne tłumaczenia to kolejne działania marketingu politycznego z cyklu „ciemny lud to kupi”.

Politycy Platformy skutecznie oswajają Polaków ze swoimi decyzjami, stosując niedopowiedzenia i zasłony dymne. Tak było z zapowiedzią wizyty prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego.

Zaczęło się od tego, że francuski dziennik „La Figaro” napisał, iż wizyta prezydenta Francji w Warszawie nie dojdzie do skutku, bo polskie ośrodki władzy: prezydencki i rządowy rywalizują o to, w jaki sposób ma się ona odbywać. Wedle kuluarowych informacji istotną rolę odegrał Sławomir Nowak, któremu miało zależeć na wyeksponowaniu Donalda Tuska. Otoczenie Lecha Kaczyńskiego nie chciało do tego dopuścić.

PO do perfekcji doprowadziła proces zmiany stanowiska w sprawach, które obiecywała przed wyborami

Oczywiście nastąpiło natychmiastowe dementi informacji, a premier Tusk oświadczył, że wizyta za chwilę dojdzie do skutku, konkretnie – 9 maja. Ogłosił to, mimo że zarówno z jego otoczenia, jak i otoczenia prezydenta płynęły sygnały, iż trudno określić, kiedy Sarkozy będzie mógł do Polski przyjechać.

Słowa premiera sprawiły, że kompromitująca polskich polityków sprawa została wyciszona. Dziennikarze więcej o nią nie pytali. Ogłoszony przez Donalda Tuska termin dawno minął, a Sarkozy’ego jak nie było, tak nie ma.

Ale może też być odwrotnie – to, czego premier oficjalnie nie mówi, jednak się zdarza. Tak było z osławioną prywatyzacją szpitali. – Prywatyzacja szpitali będzie domeną samorządów. Jeśli się decydują i uznają, że jest to dobre dla społeczności lokalnej, niech to zrobią – mówił minister Grad w RMF FM, zaraz po tym, gdy pomysł PO na przeobrażenie szpitali w spółki prawa handlowego i przekazania ich samorządom przedostał się do mediów.

Skojarzenie z utrwalonymi na taśmach CBA słowami byłej posłanki PO Beaty Sawickiej, „że biznes na służbie zdrowia będzie robiony”, było oczywiste i trudno się dziwić, że wątek podchwyciły i media, i opozycja. W pierwszej chwili rządzący się pogubili – jedni mówili, że żadnych pomysłów na przekształcenia szpitali nie ma, inni – że owszem są, ale o żadnej prywatyzacji nie ma mowy. Kilka godzin później spin doktorzy Platformy opanowali sytuację – politycy PO mówili już nie o prywatyzacji, a „przekształceniu szpitali i oddaniu ich samorządom”, bo one najlepiej wiedzą, „jak dbać o interesy lokalnych społeczności”. Pytania o prywatyzację były konsekwentnie ucinane. 24 godziny po wypowiedzi ministra skarbu medialnie sytuacja została opanowana.

Ale jakie są rzeczywiste plany rządu w sprawie szpitali, tego wciąż nie wiemy. Czy Platforma nie zastrzegając, że samorządy nie mogą ich swobodnie sprzedawać, nie prowadzi prywatyzacji palcówek? I przy tym, czy nie zrzuci odpowiedzialności na innych? Bo – znów zacytuję ministra Grada – „To nie jest tak, że Platforma prywatyzuje. Prywatyzują samorządy, lokalna władza”.

Być może byliśmy świadkami stopniowego oswajania elektoratu z czymś, co dawno już zostało postanowione, tylko trzeba o tym… nie powiedzieć. Przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego jest zapewne dobrym pomysłem, być może prywatyzacja niektórych z nich byłaby pożyteczna. Najwyraźniej jednak strach przed odbiorem społecznym tej reformy paraliżuje rząd. Dzieje się to ze szkodą dla projektu – uniemożliwia otwartą dyskusję i nadwyręża wizerunek rządzących, bo widać gołym okiem, że „kręcą”.

Donald Tusk wie jednak, że bez realizacji przynajmniej części obietnic jego szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenckich są marne. Taką sprawą jest budowa autostrad.

Premier, który jako lider opozycji kpił z rządu Prawa i Sprawiedliwości, że z budową autostrad sobie nie radzi, że rezerwa PiS wobec sposobu budowania dróg na zasadzie partnerstwa prywatno-publicznego jest spowodowana wrodzoną niechęcią do wszystkiego, co prywatne, i ciągotami, by za wszystkim stało państwo, nagle… zaczyna mówić głosem Jarosława Kaczyńskiego. Że w niektórych miejscach to państwo będzie budowało autostrady lub drogi ekspresowe, że dotychczasowe zasady budowy autostrad są złe, że umowy z prywatnymi konsorcjami są szkodliwe dla państwa. Można nawet odnieść wrażenie, że Donald Tusk najchętniej by te umowy – jedną po drugiej – pozrywał i zbudował wszystko ze środków państwowych. Takiego „socjalistycznego” Tuska w kampanii wyborczej nie widzieliśmy.

Po ponadpółrocznym sprawowaniu rządów Platforma więcej spraw odłożyła na „kiedy indziej”, niż zaczęła je realizować. Słuchając żalów ekspertów ekonomicznych, widać, że nadzieje na głębokie reformy strukturalne i modernizację państwa się rozwiewają. Na jaw wychodzi nie tylko nieprzygotowanie PO do rządzenia, ale też niechęć do podejmowania poważnych wyzwań. Jestem jednak przekonana, że to się zmieni. Jeśli bowiem Tusk nie chce zostać zapamiętany jako najbardziej nieudolny, a zarazem zapatrzony we własne ambicje premier, będzie musiał podjąć wyzwania. Życie (i rządzenie) go do tego zmusi.

Kampania rządzi się różnymi prawami” – to zdanie ministra skarbu Aleksandra Grada wypowiedziane w zeszłym tygodniu w RMF FM to prawdziwa gratka dla mediów i opozycji. Rządzący polityk przyznał, że co innego obiecuje się wyborcom w czasie kampanii, a co innego potem się robi. Właściwie nic nowego, bo ta zasada obowiązywała chyba wszystkie ekipy, jakie rządziły w Polsce po 1989 roku. Cios w wizerunek Platformy jest jednak bolesny, zwłaszcza że po pół roku rządzenia widać, iż nie tylko zapowiedzi wyborcze, ale i obietnice składane już po rozpoczęciu rządów nijak się mają do rzeczywistości.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?