Media odkryły niedawno historię na nowo. Ledwie przycichł spór o Lecha Wałęsę, rozpoczęły się polemiki nad wawelskim grobem gen. Władysława Sikorskiego. Co ciekawe, wielu z występujących w tych dyskusjach reprezentuje paternalistyczny pogląd zakładający, iż społeczeństwo trzeba karmić landrynkową i prościutką wersją historii, a wiedzę o tym, jak było naprawdę, pozostawić do wyłącznej wiadomości i dyspozycji elit. Niech ciemny motłoch wierzy, że Wałęsa nigdy nie miał nic wspólnego ze Służbą Bezpieczeństwa i pozostaje niepokalanym bohaterem, a Sikorski padł ofiarą najbardziej przypadkowej lotniczej katastrofy, z którą ani Brytyjczycy, ani Sowieci nie mieli nic wspólnego. Kilkanaście lat temu podobni im wychowawcy narodu protestowali przeciwko ujawnieniu tajemnicy obrony Westerplatte. Wrogowie prawdy są wrogami historii, bo Clio nie lubi kłamstwa i prędzej czy później surowo je karze.
Donald Tusk powinien zażądać od Gordona Browna odtajnienia wszystkich akt gibraltarskich i domagać się tego do skutku
W dyskusji o Sikorskim uwagę zwraca wywiad Jana Ciechanowskiego dla „Rzeczpospolitej” („W tej trumnie nie ma kul i prochu”, 4.07.2008). Z racji rangi osoby, wybitnego badacza – budzi zainteresowanie, z racji przedstawianych poglądów – sprzeciw. Profesor przedstawia w nim swój zdroworozsądkowy pogląd na sprawę, nie biorąc jednak pod uwagę nowych ustaleń i dowodów zaprezentowanych przede wszystkim przez najbardziej dociekliwego badacza „wypadku” Dariusza Baliszewskiego i wybitnego eksperta w zakresie katastrof lotniczych prof. Jerzego Maryniaka z Politechniki Warszawskiej. Szkoda, zapoznawszy się bowiem z pracami tego ostatniego, nie rozważałby hipotez na temat ewentualnego uszkodzenia samolotu, który – jak wykazały m.in. niezliczone symulacje komputerowe – startował, wzbił się i opadł do morza, cały czas sprawny i kontrolowany ręką pilota.
Trudno zrozumieć też głębokie przekonanie prof. Ciechanowskiego, że Churchill nie zabił Sikorskiego, gdyż zależało mu na uratowaniu jedności alianckiej i porozumieniu polsko-sowieckim. Oczywiście, że tak! Ale mając do wyboru utrzymanie koalicji z Sowietami, a to było niewątpliwie celem nadrzędnym, albo usunięcie Sikorskiego, jako brytyjski mąż stanu nie mógł się wahać ani przez chwilę. Przed tak tragicznym dylematem mógł postawić go tylko Stalin i wiele wskazuje, że tak właśnie uczynił, nawiązując tajne (ale czytelne przecież dla alianckiego wywiadu) rozmowy sondażowe z Niemcami i jednocześnie dając wyraz niezadowoleniu z postawy premiera Wielkiej Brytanii i Roosevelta oraz dokumentując to odwołaniem „na konsultacje” ambasadorów z Waszyngtonu i Londynu.
Uniewinniając Brytyjczyków (bez których wiedzy i zgody w przededniu inwazji na Sycylię w Gibraltarze nawet mysz nie mogła zipnąć!), Ciechanowski, który jest zbyt dobrym historykiem, aby nie widzieć fałszu narzuconej przez nich interpretacji, usiłuje podjąć wątek zbrodni sowieckiej. Trudno sobie jednak wyobrazić sławnego podwójnego agenta Kima Philby’ego, jak z pistoletem w ręku ugania się po Gibraltarze za Sikorskim, albo ambasadora Iwana Majskiego (który właśnie był w Gibraltarze w drodze do Moskwy, możliwe zresztą, że po to, aby przeprowadzić z polskim premierem rozmowy ostatniej szansy), jak ze śrubokrętem w dłoni majstruje coś przy układzie sterowniczym liberatora. Chyba że ujmiemy całą rzecz w konwencji nieśmiertelnych komedii z serii „Różowa Pantera”. Niestety, naiwnie brzmi kolejny argument profesora, iż Polacy, gdyby byli zamieszani w zbrodnię, dawno by wszystko rozgadali. Przypomnijmy, że jakoś nikt nie wydał tajemnicy zabójstwa gen. Włodzimierza Zagórskiego po zamachu majowym; piłsudczycy potrafili trzymać język za zębami. Dodajmy, że w tym miejscu prowadzący rozmowę red. Zychowicz przytomnie odwołuje się do profesjonalizmu „dwójki”, co Ciechanowski kontruje powołaniem się na ustalenia i materiały polsko-brytyjskiej komisji badającej dzieje wywiadu polskiego w czasie II wojny. Kto jak kto, ale on, wiceprzewodniczący owego ciała, powinien wiedzieć, że Brytyjczycy zgodzili się na jego utworzenie, aby niczego nie wyjaśnić i niczego Polakom nie oddać.