Odwracamy głowy od ludobójstwa wołyńskiego. Ocaleni z masakry w osamotnieniu obchodzili 65. rocznicę zbrodni. Na skromnych uroczystościach nie było ani prezydenta, ani premiera, ani nikogo z najwyższych władz państwowych. Wiadomo – z Ukrainą bardzo chcemy się przyjaźnić, nawet bardziej niż ona z nami. Nie wspominamy o tych piłach i siekierach, o tych niemowlętach nadziewanych na sztachety, bo to dla przyjaciół nieprzyjemny temat. Obowiązuje zasada – ciszej nad tą zbrodnią.
My, Naród Polski, przebaczamy Narodowi Ukraińskiemu morderstwa, które popełnił na Polakach, i prosimy o przebaczenie za morderstwa, które popełniliśmy na narodzie ukraińskim my, Polacy.
Cóż, prezydent, wycofując poparcie dla konferencji dotyczącej zbrodni na Polakach, strzelił sobie w kolano.
Prezydent cały czas działa w atmosferze linczu. Nie było to najlepsze, co się stało, owszem, ale to prezydent broni polskiej racji stanu na wszystkich frontach. Nie może się rozdwoić, jest tylko jeden. Muzeum Powstania Warszawskiego, odznaczanie zapomnianych kombatantów, którym nie starcza na lekarstwa i bilet kolejowy, to nic? Lech Kaczyński nie jest idealny, ale jest.
Antypolska akcja na Wołyniu zatruła polsko-ukraińskie stosunki na dziesięciolecia. Jednak warto przywołać słowa Jacka Kuronia, który, zapytany przez Pawła Smoleńskiego o Wołyń, mówił: „przyglądać się tylko jednemu fragmentowi stosunków polsko-ukraińskich, nawet jeśli jego znaczenie jest niezwykle istotne, to założyć buty, które ochoczo wdziewają nacjonaliści obu stron”.