Instytucja impeachmentu chroni państwo przed szaleństwem lub samowolą najwyższego urzędu, a politykom przypomina o obowiązku przestrzegania prawa i działania w interesie publicznym. W Polsce taka instytucja jest szczególnie potrzebna, bo demokracja wymaga nieustannego budowania konsensusu, czyli zdolności do tworzenia kompromisów, a istotą polskiej kultury politycznej jest konflikt. Gdyby zabrakło wyraźnych barier prawnych, ten konflikt mógłby przybrać rozmiary niebezpieczne dla nas wszystkich. Jedną z nich jest groźba pociągnięcia głowy państwa do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu.
Konstytucja polska mówi o impeachmencie nie wprost, ale wyraźnie. Wymienia dwie zasadnicze sytuacje, kiedy procedura ta może zostać wszczęta. Pierwszą jest niezdolność prezydenta do pełnienia funkcji głowy państwa. Drugą – złamanie przez niego prawa. W drugim przypadku złożenie prezydenta z urzędu nastąpiłoby już w chwili podjęcia przez Zgromadzenie Narodowe decyzji o postawieniu prezydenta przed Trybunałem Stanu. Komisja nie mówi, jaki skutek miałoby ewentualne późniejsze uniewinnienie głowy państwa przez Trybunał.
Nie wydaje mi się, żeby dziś istniały jakieś znane publicznie przesłanki do impeachmentu obecnego prezydenta. Ale to nie znaczy, że te konstytucyjne przepisy są i muszą pozostać martwe.
Jednej z możliwych przesłanek dotknął poseł Platformy Obywatelskiej Janusz Palikot, podnosząc kwestię stanu zdrowia Lecha Kaczyńskiego i domagając się raportu na ten temat. Krążące w Internecie śmieszne filmiki z prezydenckich wpadek (Irasiad, Borubar, Benhauer) pokazują, że głowa państwa miewa kłopoty z pamięcią i koncentracją. Młodzież z tego żartuje, ale jeżeli doda się do tego śmieszno-straszne zdarzenia w rodzaju przesłuchania ministra Radosława Sikorskiego w Kancelarii Prezydenta na temat tarczy antyrakietowej, problem staje się poważny.
Kondycja fizyczna i psychiczna głowy państwa jest problemem, który dotyka racji stanu. Dlatego w krajach bardziej od Polski rozwiniętych regularnie publikowane są raporty z okresowych badań lekarskich prezydentów. Sądzę, że należałoby taki zwyczaj wprowadzić również u nas. Obywatele mają prawo wiedzieć, w jakim stanie jest najważniejszy funkcjonariusz państwa. Przecięłoby to także niesmaczne spekulacje na temat zdrowia polskich prezydentów, które trwają od czasu rządów Aleksandra Kwaśniewskiego.