Prezydent silny arogancją premiera

Lech Kaczyński jest przez dużą część elektoratu uznawany a priori za winnego wszystkim konfliktom, jakie mogą się zdarzyć między nim a stroną rządową. Być może jednak ostatni szczyt w Brukseli i karczemna awantura wokół niego stanowią jakiś przełom. Na razie niewielki, ale jednak. Prezydent może stać się silny nadmierną pewnością siebie i arogancją przeciwnika, jeśli uda mu się utrzymać kurs z ostatnich dni.

Aktualizacja: 20.10.2008 19:54 Publikacja: 20.10.2008 19:41

Lech Kaczyński przez ostatnich kilkadziesiąt godzin największego napięcia przed brukselskim szczytem

Lech Kaczyński przez ostatnich kilkadziesiąt godzin największego napięcia przed brukselskim szczytem chętnie rozmawiał z mediami, był spokojny, uśmiechnięty, absolutnie pewny siebie i swoich racji

Foto: AP

[ul][li][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/10/20/lukasz-warzecha-prezydent-silny-arogancja-premiera/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/li][/ul]

W swoim tekście [link=http://www.rp.pl/artykul/205327.html]"Zmasakrować prezydenta"[/link] Igor Janke postawił trafną tezę dotyczącą metod działania Platformy Obywatelskiej wobec Lecha Kaczyńskiego. Teza ta brzmi w skrócie: warto prowokować konflikty z prezydentem, bo i tak to on będzie przez większość Polaków i zdecydowaną większość mediów winiony za wszelkie spory. Lecz Janke nie ma racji, odnosząc tę tezę także do ostatniej kłótni o szczyt w Brukseli. W tym bowiem wypadku sprawdzona taktyka PO zawiodła.

[srodtytul] Bezczelne bajki[/srodtytul]

Stratedzy obu stron konfliktu działają oczywiście w pewnej obiektywnej rzeczywistości politycznej. Jej zasadniczym elementem są grupy zatwardziałych kibiców obu stron – to ci, których odwojować się nie da. Patrząc na słupki poparcia, można jednak bezpiecznie założyć, że takich osób jest wyraźnie mniej wśród około 50 proc. popierających PO niż 22 – 25 procent popierających PiS. Innymi słowy, jeśli wziąć pod uwagę wybory prezydenckie, Lech Kaczyński ma szansę odwojować jakąś część miękkiego, wahającego się elektoratu, który dziś deklaruje głosowanie na Donalda Tuska pod wpływem owczego pędu albo który stwierdza, że głosować w ogóle nie zamierza. Prezydent, bez wątpienia w ścisłej koordynacji z PiS, poczynił już w tym kierunku ważny krok: stara się tak sterować swoimi działaniami, żeby nie być bezpośrednio łączonym z poczynaniami partii Jarosława Kaczyńskiego – choć oczywiście tego związku nie da się całkowicie zerwać. Z horyzontu zniknęła także absolutnie fatalna dla prezydenckiego wizerunku Anna Fotyga, zastąpiona przez elokwentnego, nieunikającego mediów i pewnego siebie Piotra Kownackiego. To był ze strony prezydenta znakomity wybór.

Jednak to nie polityczne konkrety, ale forma, w jakiej prezydent sprawował swój urząd, były dotąd najchętniej ogrywane i wykorzystywane przez jego przeciwników. Platforma opierała swoją taktykę na zdolności Lecha Kaczyńskiego do wizerunkowego samozniszczenia. Ta zdolność była w pełnym rozkwicie jeszcze kilka miesięcy temu.

Coś zmieniło się od czasu konfliktu gruzińskiego. Wtedy bodaj po raz pierwszy od objęcia prezydentury Lech Kaczyński potrafił wypaść korzystnie na tle Donalda Tuska, mimo że rząd zastosował wszelkie środki, aby pokazać prezydenta jako "rozwydrzonego bachora", którego musi pilnować światowy i umiarkowany Radosław Sikorski. Zagorzali przeciwnicy reżimu kaczystowskiego oczywiście nie mogli zostać przekonani, ale nie o nich przecież idzie gra.

Konflikt o wyjazd do Brukseli pokazał jednak całkiem nowego Lecha Kaczyńskiego, co na razie – jak się zdaje – pozostaje przez komentatorów niedostrzeżone. Zobaczmy jednak, jak ogromna jest różnica między dawnym schematem zachowania prezydenta a ostatnimi wydarzeniami. Oto rząd zachowywał się tak prowokacyjnie, jak tylko się dało.

Wypowiedzi premiera i ministra spraw zagranicznych były ewidentnie obliczone na wywołanie agresywnej reakcji prezydenta. Posunięcie z odmową udostępnienia samolotu rządowego było wprost polityczną gangsterką – zwykłym chamstwem przekraczającym granice konfliktu dopuszczalnego w demokracji. Częścią gry na zirytowanie Lecha Kaczyńskiego były także ostentacyjnie bezczelne bajeczki o chorobie pilota lub bajdurzenia o tym, że samolot musi być cały czas "do dyspozycji premiera".

[srodtytul] Zmiana przygotowana[/srodtytul]

Będąc już w Brukseli, Donald Tusk z brutalną szczerością zadeklarował, że prezydenta tam nie potrzebuje. Rząd cały czas napędzał propagandową machinę, która miała przekonać obserwatorów, że z obecności Lecha Kaczyńskiego na szczycie wyniknie coś strasznego, Polska zostanie skompromitowana w oczach świata, nie osiągniemy żadnego zakładanego celu, staniemy się pośmiewiskiem i obiektem kpin po wsze czasy. Dawnemu Lechowi Kaczyńskiemu, wobec wszystkich tych działań i zabiegów, musiałyby puścić nerwy. Łatwo można sobie wyobrazić, jak gładko wchodzi w rolę napisaną dla niego przez premiera Tuska i ministra Sikorskiego, i oto rząd po raz kolejny może pokazać prezydenta jako obrażającego się, pokrzykującego, nieodpowiedzialnego dzieciaka.

Tymczasem autorów rządowego scenariusza spotkał spory zawód. Lech Kaczyński ani na chwilę nie stracił samokontroli i takiego go w podobnej sytuacji jeszcze nie widzieliśmy – od początku prezydentury. Przez ostatnich kilkadziesiąt godzin największego napięcia przed szczytem chętnie rozmawiał z mediami, był spokojny, uśmiechnięty, absolutnie pewny siebie i swoich racji. W nadanym w przeddzień szczytu wywiadzie w TVP 1 mówił stosunkowo jasno i klarownie, co wcale nie było wcześniej regułą. Na pokładzie wyczarterowanego samolotu do Brukseli skandaliczne przecież posunięcia premiera Tuska określił niezwykle elegancko jako "niekonwencjonalne działania". W nadawanej z Brukseli "Kropce nad i" był rzeczowy i dowcipny. Uspokajał atmosferę, nie unikał dziennikarzy, był pogodny i wyraźnie w dobrej formie.

Co więcej, nie popełnił żadnego błędu podczas samego szczytu, nie dając rządowi pretekstu do zaatakowania go jako nieodpowiedzialnego polityka, dla własnych celów torpedującego stanowisko Polski. Już na początku wykonał gest, ustępując w odpowiednim momencie miejsca przy stole obrad ministrowi Rostowskiemu. W sprawie pakietu klimatycznego mówił dokładnie to samo, co minister Sikorski. W sprawie przepustek dla swoich doradców nie zrobił awantury – choć miał do tego prawo.

Co zaś najważniejsze i najciekawsze – nie przeciwstawił się publicznie i oficjalnie kandydaturze Lecha Wałęsy do unijnej Rady Mędrców – mimo że jest ona więcej niż wątpliwa. Zwłaszcza to ostatnie pokazuje, że zmiana sposobu działania prezydenta nie jest bynajmniej przypadkowa, ale świadoma i dobrze przygotowana. Wiadomo przecież, jak silne emocje wiążą się w Pałacu Prezydenckim z osobą byłego lidera "Solidarności".

[srodtytul] Puste słowa[/srodtytul]

Przy największej nawet dozie złej woli nie sposób było pokazać Lecha Kaczyńskiego jako rozrabiaki i partyzanta. Gdy w TVN 24 po powrocie ze szczytu Radosław Sikorski mówił, że "bez prezydenta osiągnęlibyśmy 100 procent sukcesu", były to puste słowa, bo ani on, ani nikt ze strony rządowej nie jest w stanie wskazać żadnej konkretnej sprawy, w jakiej prezydent podczas szczytu by zaszkodził. I to jest wielkim sukcesem głowy państwa. Jeżeli wziąć pod uwagę dotychczasowe notowania Lecha Kaczyńskiego i fatalny wizerunek, na jaki pracował sobie u wielu Polaków od początku swojej prezydentury, niezwykle znaczący staje się wynik sondażu opublikowanego przez "Rzeczpospolitą", w którym aż 56 procent pytanych uznało, że premier nie miał racji, odmawiając Lechowi Kaczyńskiemu samolotu.

Oczywiście ten sposób działania nie odniesie skutku od razu. Prezydent musiałby być w nim niezwykle konsekwentny, bardzo uważny, musiałby się w każdej sytuacji kontrolować i mocno nad sobą pracować. Jak wiedzą wszyscy specjaliści od wizerunku – jeden fałszywy gest czy słowo mogą zniweczyć miesiące ciężkiej pracy. Zresztą nawet przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności straty mogą się okazać nie do odrobienia. Może się też jednak okazać, że sposób działania rządu w konflikcie z prezydentem, opisany przez Igora Janke, przestanie się sprawdzać. Lech Kaczyński nie będzie już łatwym celem.

[i] Autor jest publicystą dziennika "Fakt" [/i]

[ul][li][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/10/20/lukasz-warzecha-prezydent-silny-arogancja-premiera/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/li][/ul]

W swoim tekście [link=http://www.rp.pl/artykul/205327.html]"Zmasakrować prezydenta"[/link] Igor Janke postawił trafną tezę dotyczącą metod działania Platformy Obywatelskiej wobec Lecha Kaczyńskiego. Teza ta brzmi w skrócie: warto prowokować konflikty z prezydentem, bo i tak to on będzie przez większość Polaków i zdecydowaną większość mediów winiony za wszelkie spory. Lecz Janke nie ma racji, odnosząc tę tezę także do ostatniej kłótni o szczyt w Brukseli. W tym bowiem wypadku sprawdzona taktyka PO zawiodła.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?