Regularne spotkania dwudziestu największych mocarstw świata, G20, zostały stworzone, by zrekompensować słabości Organizacji Narodów Zjednoczonych i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Po ostatnim szczycie G20 w Argentynie wiemy, że mocarstwa nie są w stanie rozwiązać żadnych większych problemów; wręcz przeciwnie, to one za istniejący chaos i bezprawie odpowiadają.
Roger Boyes z londyńskiego „Timesa" porównał niedawne spotkanie G20 do filmów Coppoli o mafijnej rodzinie Corleone: „Po jednej stronie stołu w Buenos Aires siedzi lider, który mówi, że nikogo nie zamordował, a po drugiej stronie lider, który mówi, że zamordował. Jest prezydent, który właśnie rozkazał atakować statki sąsiada, co jest równoznaczne z aktem wypowiedzenia wojny. Obok niego siedzi grupa innych liderów, którzy walczą ze sobą o granice, pieniądze i władzę. Naprzeciwko siebie siedzą dwaj główni rywale walczący o przywództwo klanu, prezydenci USA i Chin. Bez względu na pozory, większość uczestników spotkania G20 nie przybyła, by pogrzebać Don Corleone, lecz by pogrzebać ład liberalny".
W księgarniach czy na Amazonie można kupić wiele książek na temat porządku światowego, bezpieczeństwa międzynarodowego i integracji europejskiej. To są jednak książki na temat świata, którego już nie ma. W ostatnich latach panuje straszny chaos, czyli przeciwieństwo porządku, ładu. Polityka strachu, szantażu i agresji nie pozwala nam czuć się bezpiecznie. Unia Europejska jest w procesie rozpadu, a nie integracji.
Nie wiemy, jak sobie z tym wszystkim radzić, brakuje nam teorii czy nawet słów, by opisać to, co się dzieje. Mamy wiele koncepcji integracji europejskiej, lecz ani jednej dla europejskiej dezintegracji. Mamy teorie hegemonii międzynarodowej czy równowagi sił, a nie mamy teorii globalnego chaosu. Jednak życie idzie naprzód i trzeba coś z tym chaosem robić. Zastanówmy się najpierw nad przejawami tego chaosu, a potem porozmawiajmy o możliwej terapii.
Przejawy chaosu
Przede wszystkim załamał się wspólny system wartości. Po upadku muru berlińskiego większość aktorów akceptowała wolny handel, rządy prawa, demokratyczne wybory, a nawet prawa człowieka. Wartości te nie były ściśle przestrzegane, lecz ich łamanie było postrzegane jako aberracja. Dziś coraz więcej aktorów podważa zasadność tych reguł. Państwa mordują przeciwników politycznych na różne sposoby – w konsulatach, w kawiarniach czy na pustyni za pomocą dronów bez najmniejszej żenady czy legitymizacji. Ataki cybernetyczne to codzienność. Zewnętrzne interwencje w wybory są notoryczne. To nie są wyjątki od zasady, to jest dziś nowa normalność. Ameryka, która była liderem wolnego świata, ma prezydenta, który nie wierzy w wolny handel, prawo międzynarodowe czy prawa człowieka, a jego podejście do demokratycznych wyborów jest dość powierzchowne. W porównaniu z nim Viktor Orbán czy Recep Tayyip Erdogan to pionki. To prowadzi do kolejnego przejawu chaosu: nie wiemy kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Czy Ameryka w dalszym ciągu jest naszym sojusznikiem? Powiecie: zależy do czego. No właśnie, do polityki w stosunku do Rosji? W stosunku do zmian klimatycznych? W naszych relacjach z Europą? Czy UE jest szansą czy zagrożeniem? Włosi, Francuzi, Brytyjczycy, a nawet Polacy nie są dziś w stanie wypracować wspólnej i jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Nawet Niemcy zaczynają liczyć koszty utrzymywania przy życiu Unii, zwłaszcza europejskiej waluty. Lecz gdy upadnie euro, to czy utrzyma się UE? Ktoś powie, że Rosja jest naszym wrogiem, lecz polityk węgierski, grecki czy włoski ma pewnie inne zdanie. Chiny są postrzegane jako zagrożenie, lecz przywódcy świata ustawiają się w kolejce do Chin, by coś im tam sprzedać.