[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/04/08/jacek-zakowski-tusk-na-pisowskiej-sciezce/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Wielką mobilizacją, ogólnonarodowym wysiłkiem, zbiorowym rzutem na taśmę półtora roku temu udało się odsunąć PiS od władzy. I bardzo dobrze. Bo niemal pod każdym względem były to najgorsze rządy w 20-letnich dziejach III RP.
Ulga była niemal natychmiastowa. Polityka szczucia znikła, a zaczęła się polityka miłości. W pierwszej chwili – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – atmosfera w Polsce zmieniła się diametralnie. Była to wielka zasługa Donalda Tuska i grupy osób z jego otoczenia. Bo dzięki nim znów żyć się w Polsce chciało. Więc chwała im za to.
[srodtytul]Resztówki po Kaczyńskim[/srodtytul]
Szybko miało się jednak okazać, że zmiana atmosfery nie oznacza nic więcej. Zmiana, której chciał nowy premier, nie obejmowała ani wszystkiego, co zmienić było trzeba, ani nawet tego, co zmienić było można, a tylko to, czego się zachować żadnym sposobem nie dało. W rezultacie żadne zmiany nie zaszły w żadnym z pisowskich flagowców. PO nie odważyła się na rewolucję w mediach publicznych zdeprawowanych przez PiS, LPR i Samoobronę. Nic się nie zmieniło w CBA. Premier konsekwentnie omijał szerokim łukiem IPN. Nie próbował też żadnego wybiegu, by zmienić szefa NBP.