Nowa socjalistyczna rewolucja?

W największych pod względem elektoratu państwach – Niemczech czy Francji – wrogiem numer jeden są nie tyle wielkie partie rządzące, co cały kapitalizm i politycy kojarzeni z wolnym rynkiem – pisze publicysta

Publikacja: 01.06.2009 00:55

Nowa socjalistyczna rewolucja?

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Europejskie wybory nigdy nie były prawdziwymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Były raczej okazją do ukarania nielubianych polityków, utarcia nosa rządzącym. Coś, co i w tym roku sporo Europejczyków ma ochotę zrobić.

Największy od II wojny światowej kryzys gospodarczy, narastające frustracje, antyestablishmentowe nastroje wzmacniają skrajne ugrupowania w Parlamencie Europejskim. Zarówno te prawicowe, kontestujące traktat lizboński, jak i socjalistyczne, domagające się głębszej integracji i socjalnej administracji Unii Europejskiej.

W Polsce ani skrajna prawica, ani lewica nie odegrają większej roli w europejskich wyborach. Ale nowa eurosceptyczna frakcja w Parlamencie Europejskim, gdzie PiS łączy się z brytyjskimi konserwatystami, francuskimi nacjonalistami i czeską konserwą, paradoksalnie może doprowadzić do wzmocnienia ugrupowań skrajnie lewicowych – europejskich socjalistów. Rozdrobniony blok partii centrokonserwatywnych odda prym jednoczącym się partiom socjalistycznym.

[srodtytul]Komórka Browna[/srodtytul]

Mobilizacji skrajnych ruchów prawicowych nikt w Europie nie koordynował. Można wiele zarzucić irlandzkiemu miliarderowi Declanowi Ganleyowi, ale nie to, że uczestniczył w tajnym planie rozbicia bloku partii centrokonserwatywnych i przejęcia parlamentu przez socjalistów. Na niechęć instytucje unijne ciężko sobie zapracowały.

Komisja Europejska ma niewiele tak wyraźnie określonych zadań, jak dbanie o ekonomiczne bezpieczeństwo Europy. W chwili wybuchu kryzysu zawiodła jednak na całej linii. Zarówno sama Komisja, jak i jej przewodniczący Jose Manuel Barroso praktycznie zapadli się pod ziemię, kiedy notowania na giełdach zaczęły spadać, a banki groziły zamknięciem drzwi. Unijni urzędnicy nie nadążali za wystąpieniami przywódców poszczególnych państw, z których każdy proponował inną strategię. U szczytu kryzysu „Wall Street Journal” napisał: „Już wiemy, jaki jest numer do Europy, to komórka Browna”.

Barroso, zajęty głównie przygotowywaniem gruntu pod ponowną reelekcję, bał się narazić rządom Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. A widząc konflikt i różnice pomysłów na walkę z kryzysem, usunął się w kąt. Po stronie Komisji i jej licznych ciał eksperckich nie było żadnej znaczącej inicjatywy. Pierwszy listopadowy plan europejskiej odbudowy, o wartości ponad 200 mld euro, to w rzeczywistości lista programów zgłoszonych przez rządy Niemiec i Wielkiej Brytanii. Słabość, brak autorytetu i znaczenia Komisji Europejskiej niewątpliwie przyczyniły się do wzmocnienia eurosceptyków.

Dla wielu oburzające było także to, jak w chwili najgorętszych zmagań z kryzysem, europejscy parlamentarzyści koncentrowali się na ustalaniu swoich płac. To była jedyna skuteczna akcja, jaką Parlamentowi Europejskiemu udało się przeprowadzić w ostatnich miesiącach. Pensja w wysokości 92 tysięcy euro, 50 tysięcy na prowadzenie biura, 298 euro dziennej diety. W marcu, kiedy świat się zastanawiał, ile państw może zbankrutować, deputowani 70-procentową większością przegłosowali, że pozostałe specjalne wydatki europarlamentu należy utrzymać w tajemnicy, żeby nie irytować wyborców.

Widać, nie poskutkowało, skoro dziś w Wielkiej Brytanii eurosceptycy mogą liczyć na 37 proc. głosów. Znajdą się wśród nich konserwatyści, szybko nabierający znaczenia po nieudacznych i pełnych skandali rządach premiera Gordona Browna.

Francuscy nacjonaliści nie odegrają pewnie większej roli w wyborach, ale też w ferworze kampanii zyskują, zamiast tracić. Podobnie jak nacjonaliści holenderscy i duńscy. Imponujący wynik osiągnęła węgierska partia Jobbik – mimo oskarżeń o neofaszyzm może liczyć na 10 proc. głosów. Partia Wielkiej Rumunii, ugrupowanie byłego piłkarza, skrajnego nacjonalisty oskarżanego o porwania i zastraszanie przeciwników politycznych, też przekroczy próg wyborczy.

W największych pod względem elektoratu państwach – Niemczech czy Francji – wrogiem numer jeden są nie tyle wielkie partie rządzące, co cały kapitalizm i politycy kojarzeni z wolnym rynkiem. Głównym rozdającym zatem mogą wcale nie okazać się partie centrystyczne wchodzące w skład Europejskiej Partii Ludowej (EPP).

Socjalistyczno-protekcjonistyczne ugrupowania już w tym parlamencie miały olbrzymi wpływ na regulacje prawne. To im zawdzięczamy zablokowanie przepisu o wspólnym rynku usługodawców, co pozwoliłoby fryzjerom, hydraulikom konkurować cenami niezależnie od lokalnych regulacji. To za ich sprawą wprowadzono też sztywny przepis zakazujący lekarzom pracować dłużej niż 48 godzin w tygodniu, niezależnie od okoliczności i specyfiki pracy.

A czeka cała lista antyrynkowych pomysłów: od regulowania płac minimalnych przez głębszą kontrolę firm i banków po nowe obostrzenia przy zwalnianiu z pracy i większe opłaty dla pracodawców. Dodajmy do tego programy ochrony miejsc pracy, nowe pakiety stymulacyjne. Każde z tych rozwiązań osobno – a co dopiero w pakiecie – może gwałtownie zwiększyć problemy budżetowe poszczególnych rządów i zagrozić stabilności euro.

Oprócz natychmiastowych efektów są jednak także te długoterminowe: przeistoczenie wolnego rynku w ściśle regulowane ciało nadzoru socjalistycznej redystrybucji bogactwa w Europie.

[srodtytul]Za sprawą torysów i Kaczyńskiego?[/srodtytul]

W Polsce lewica ogranicza się do wyrzekania na kapitalizm. Widząc poparcie dla rynkowych rozwiązań PO, z daleka trzyma się od skrajnych rozwiązań kolegów z Hiszpanii, Niemiec i Portugalii. Na stronie internetowej SLD widzimy, że najważniejszym problemem jest zdemaskowanie Mariana Krzaklewskiego, Joannę Senyszyn doskwierającą Zbigniewowi Ziobrze czy Grzegorza Napieralskiego wyrzekającego na Jacka Rostowskiego. No i Wojciech Olejniczak, który koncentruje się na „resetowaniu” myśli i „odrywaniu się od rzeczywistości w bieganiu”.

Ale program europejskiej lewicy nie jest już tak oderwany od rzeczywistości – chce socjalistycznej unii Europy. I pomyśleć tylko, że wielkie zwycięstwo socjalistycznej rewolucji możemy kiedyś zawdzięczać torysom i Jarosławowi Kaczyńskiemu.

[i]Autor był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”.[/i]

Europejskie wybory nigdy nie były prawdziwymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Były raczej okazją do ukarania nielubianych polityków, utarcia nosa rządzącym. Coś, co i w tym roku sporo Europejczyków ma ochotę zrobić.

Największy od II wojny światowej kryzys gospodarczy, narastające frustracje, antyestablishmentowe nastroje wzmacniają skrajne ugrupowania w Parlamencie Europejskim. Zarówno te prawicowe, kontestujące traktat lizboński, jak i socjalistyczne, domagające się głębszej integracji i socjalnej administracji Unii Europejskiej.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?