Czy pamiętamy jeszcze bajkę o bardzo złym prezydencie, który nie chce podpisać traktatu lizbońskiego? To oczywiście tylko jedna z obszernego zbioru bajek tworzonych przez nadwornych bajkopisarzy rządowych, rozpowszechnianych przez usłużnych dziennikarzy prywatnych mediów i bogato ilustrowanych prostackimi happeningami.
Jeszcze niedawno niemal każda rozmowa w mediach o polityce kończyła się sakramentalnym przypomnieniem, że prezydent wstrzymuje przyjęcie tak potrzebnego Polsce i Europie traktatu. Ostatnio miało to nawet odbierać szanse Jerzemu Buzkowi, który w roli przewodniczącego w Parlamencie Europejskim ma się stać prawdziwym Buzkiem-zdrojem leczącym ciężkie polskie kompleksy.
Pomijano przy tym nie tylko to, że traktat lizboński jest w istotnych punktach mniej korzystny dla Polski niż nicejski, że przyjęliśmy go pod naciskiem europejskich potęg i po ciężkich negocjacjach, lecz także to, że został odrzucony przez Irlandczyków w demokratycznym, wolnym referendum. A gwałcenie suwerennej woli nawet małych narodów ani nie leży w interesie Polski, ani nie jest zgodne z deklarowanymi przez Europejczyków zasadami.
I oto w zeszłym tygodniu niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał, że wprawdzie traktat lizboński może być na gruncie obowiązującej konstytucji ratyfikowany, ale że powinien być uzupełniony stosowną ustawą, aby utwierdzić i wzmocnić rolę parlamentu, a tym samym prawa suwerennego narodu, którego ów parlament jest reprezentantem.
[srodtytul]Granice integracji[/srodtytul]