Lech Kaczyński nie miał misji w Sierpniu 80

Jarosław Kaczyński niszczy pamięć o swoim bracie z tamtego „solidarnościowego" zrywu, którego rola jest ładna, pozytywna, ale nie była wielka – pisze publicysta

Publikacja: 06.09.2010 21:47

Waldemar Kuczyński

Waldemar Kuczyński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Konflikt, który wywołał Jarosław Kaczyński na zjeździe "Solidarności", wziął się z dwu kawałków jego wystąpienia. Pierwszy, główny, to oskarżenie ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Gdańsk o namawianie strajkujących do kapitulacji przed władzą. Niczego takiego nie było, Jarosław Kaczyński kłamał, ale pomijam ten wątek. Wymaga on odrębnego, dłuższego komentarza.

 

 

Drugi kawałek, i nim chcę się zająć, brzmiał tak: "Mój śp. brat miał wtedy zadanie, które było wielkim zaszczytem – reprezentował robotniczą polską odwagę wobec tych ludzi, rozmawiał z nimi, choć przecież sam robotnikiem nie był, ale rozmawiał w imię tych robotniczych, odważnych racji. Robotnicy chcieli więcej i historia przyznała im rację". W wywiadzie udzielonym portalowi Blogpress.pl Kaczyński powtórzył to z uzupełnieniem; "Wśród działaczy był bodaj jednym z doktoratem, powierzono mu rozmowy z ekspertami. Było pewne napięcie między ekspertami a MKS, to była decyzja Wałęsy, żeby człowiekiem, który miał z nimi rozmawiać, był Lech Kaczyński".

 

 

To była rewelacja i Kaczyński, ogłaszając ją, miał obowiązek podać dowód, że mówi prawdę. W wywiadzie dla Blogpress podał jako świadka Lecha Wałęsę. Wałęsa rewelacjom szefa PiS zaprzeczył. Oczywiście jego zaprzeczenie nie jest dowodem, bo na dodatek podważył swoją wiarygodność, degradując bez sensu rolę Lecha Kaczyńskiego w stoczni i zarzucając mu tchórzostwo.

Lech Kaczyński w stoczni był i miał cząstkę udziału w przygotowaniu porozumienia gdańskiego, przypuszczalnie tam, gdzie w grę wchodziło prawo pracy. Być może też się bał, ale banie się w stoczni było powszechnym uczuciem, choć nie lubi się o nim mówić. Trudno przypuścić, by wolni od lęku byli ludzie w miejscu potencjalnie do rozwalenia siłą i niemałego upuszczenia krwi. Instynkt samozachowawczy to raczej silny instynkt.

Ja się bałem. Jako członek Komisji Ekspertów MKS Gdańsk z ręką na sercu, mogę powiedzieć, że nie było ani jednej sytuacji, w której Lech Kaczyński objawiłby się nam jako wysłany do nas przez Wałęsę mediator czy rozmówca. Więc jeśliby nawet mu taką rolę powierzono, to się z niej nie wywiązał. Nie przypominam sobie żadnej dyskusji ekspertów, w której brał udział Lech w takiej czy innej roli, a w każdej uczestniczyłem albo o niej wiedziałem.

Jarosław Kaczyński ma duże doświadczenie z manipulowaniem ludźmi i wskazanie na Wałęsę jako świadka było sprytne. Wałęsa teoretycznie mógłby dać takie upoważnienie i, co ważne w tym kontekście, jedyny mógł je dać ustnie, bez zostawiania śladu, choć byłoby ono absurdem, o czym niżej. Upoważnienie dane przez prezydium MKS czy przez wielką salę byłoby odnotowane albo w postaci uchwały, a już na pewno w postaci nagrania, albo potwierdzenia przez wielu świadków.

Wiadomo było, po wcześniejszych licznych wypowiedziach byłego prezydenta, że tych rewelacji nie potwierdzi i wszyscy, którzy gotowi byliby przyznać rację Kaczyńskiemu, uznają brak potwierdzenia, albo zaprzeczenie, za dowód, że szef PiS mówi prawdę. I wystarczy, i żadnego innego dowodu nie trzeba. Super, to duży talent umieć wymyślać takie numery!

 

 

To, co piszę, adresuję do ludzi, którzy mają dobrą wolę, by wysłuchać drugiej strony, bo do tych, którzy jej nie mają, szansy dotrzeć ja też nie mam. Obecność ekspertów w stoczni od początku do końca zależała od MKS, od wielkiej sali BHP, której nikt niczego nie mógłby narzucić.

To ona narzucała. Byliśmy na całkowitej łasce strajkujących. Nikt nie mógłby z tą sławną salą wejść w "napięcie" takie, z którego ona postanowiłaby wyjść, wyznaczając mediatora do jego rozwiązania. Ona się nie zgodziła na coś takiego w konflikcie z potęgą władzy, a zgodziłaby się dla rozwiązania napięcia między nią a pięcioma ludźmi, a nawet tylko jednym (Bronisławem Geremkiem), jak doprecyzował Kaczyński, tłumacząc się ze swoich słów Mazowieckiemu?

"Napięcie", o którym mówi Kaczyński, gdyby się pojawiło, skutkowałoby nie mediacją, lecz natychmiastowym wywaleniem ekspertów za bramę stoczni, i to widowiskowo. Myśmy tam niczego nie mogli dyktować, narzucać czy wchodzić w napięcia z władzą strajkową. Tak można mówić, nie wiedząc, czym jest strajk, i to tak potężny. Dokładnie tak samo by się odbyło, gdyby "napięcie" wymagające rozwiązania pojawiło się pomiędzy ekspertami a prezydium MKS, z którym bezpośrednio współpracowaliśmy. Także wylądowalibyśmy za bramą.

Na posiedzeniach prezydium MKS oczywiście toczyły się dyskusje i czasami przybierały one charakter sporu, ale nie na linii eksperci – reszta, tylko w obrębie całego obradującego gremium. Nawiasem mówiąc, w jego obradach uczestniczyli tylko Mazowiecki i Geremek i to była nasza decyzja, by liczebnością nie dawać podstaw do podejrzeń, że chcemy zdominować robotnicze prezydium, bo strajkujący byli na tym punkcie bardzo wyczuleni, nie tylko w Gdańsku. W Szczecinie w ogóle nie wpuszczono ekspertów i marnie na tym wyszli, wystarczy porównać oba porozumienia w punkcie pierwszym.

Jarosław Kaczyński nie był w stoczni, ale to nie brak pamięci o tym, jak tam wtedy było, każe mu snuć opowieść pasującą do realiów i klimatu tamtego miejsca jak pięść do oka. Nie mając pamięci, ma wystarczającą wiedzę, by ze świadomością i rozmysłem opowiadać nieprawdę wynoszącą jego brata tam, gdzie go w roku 1980 nie było. W tę bajkę ci, co chcą wierzyć, uwierzą, mimo braku jakichkolwiek dowodów, że ma coś wspólnego z prawdą. Ale dla reszty, a to chyba większość widowni, owa ociekająca fałszem i wyrachowaniem opowieść przysłania, a przez to, jak słusznie rzuciła w twarz szefowi PiS Henryka Krzywonos, niszczy pamięć o Lechu Kaczyńskim z tamtego "solidarnościowego" zrywu, którego rola jest ładna, pozytywna, ale nie była wielka.

Autor jest ekonomistą i publicystą. W sierpniu 1980 r. był w gronie doradców w Stoczni Gdańskiej. Po 1989 roku został ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, doradzał także premierom Włodzimierzowi Cimoszewiczowi i Jerzemu Buzkowi

Konflikt, który wywołał Jarosław Kaczyński na zjeździe "Solidarności", wziął się z dwu kawałków jego wystąpienia. Pierwszy, główny, to oskarżenie ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Gdańsk o namawianie strajkujących do kapitulacji przed władzą. Niczego takiego nie było, Jarosław Kaczyński kłamał, ale pomijam ten wątek. Wymaga on odrębnego, dłuższego komentarza.

Drugi kawałek, i nim chcę się zająć, brzmiał tak: "Mój śp. brat miał wtedy zadanie, które było wielkim zaszczytem – reprezentował robotniczą polską odwagę wobec tych ludzi, rozmawiał z nimi, choć przecież sam robotnikiem nie był, ale rozmawiał w imię tych robotniczych, odważnych racji. Robotnicy chcieli więcej i historia przyznała im rację". W wywiadzie udzielonym portalowi Blogpress.pl Kaczyński powtórzył to z uzupełnieniem; "Wśród działaczy był bodaj jednym z doktoratem, powierzono mu rozmowy z ekspertami. Było pewne napięcie między ekspertami a MKS, to była decyzja Wałęsy, żeby człowiekiem, który miał z nimi rozmawiać, był Lech Kaczyński".

Pozostało 83% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?