Konflikt, który wywołał Jarosław Kaczyński na zjeździe "Solidarności", wziął się z dwu kawałków jego wystąpienia. Pierwszy, główny, to oskarżenie ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Gdańsk o namawianie strajkujących do kapitulacji przed władzą. Niczego takiego nie było, Jarosław Kaczyński kłamał, ale pomijam ten wątek. Wymaga on odrębnego, dłuższego komentarza.
Drugi kawałek, i nim chcę się zająć, brzmiał tak: "Mój śp. brat miał wtedy zadanie, które było wielkim zaszczytem – reprezentował robotniczą polską odwagę wobec tych ludzi, rozmawiał z nimi, choć przecież sam robotnikiem nie był, ale rozmawiał w imię tych robotniczych, odważnych racji. Robotnicy chcieli więcej i historia przyznała im rację". W wywiadzie udzielonym portalowi Blogpress.pl Kaczyński powtórzył to z uzupełnieniem; "Wśród działaczy był bodaj jednym z doktoratem, powierzono mu rozmowy z ekspertami. Było pewne napięcie między ekspertami a MKS, to była decyzja Wałęsy, żeby człowiekiem, który miał z nimi rozmawiać, był Lech Kaczyński".