Wymuszona dymisja niemieckiego ministra obrony Karla-Theodora zu Guttenberga nie wzbudziła w Polsce większego zainteresowania. A jednak była to dotkliwa porażka prestiżowa Angeli Merkel.
Przypomnijmy, że trzy tygodnie temu– mimo ujawnienia kompromitujących, licznych przypadków plagiatu w pracy doktorskiej zu Guttenberga - pani kanclerz uznała, że korzystniej jest bronić arystokratę z Frankonii.
Wraz z szefową rządu zu Guttenbergowi pełnego poparcia udzieliły także obie partie chadeckie – CDU i CSU. Nie bez powodu. Sondaże wskazywały, że większość Niemców chce aby powszechnie lubiany „Gutti" pozostał na stanowisku. Kampanię w obronie ministra podjął tradycyjnie przychylny prawicy „Bild".
21 lutego pani kanclerz oświadczyła, że darzy swojego współpracownika „pełnym zaufaniem" i dodała: „Powołałam Karla-Theodora zu Guttenberga na stanowisko ministra obrony, a nie doradcy naukowego, docenta czy posiadacza tytułu doktorskiego. Pracę ministra obrony wykonuje on doskonale. Tylko to się dla mnie liczy."
Ten pokaz pewności siebie rozdrażnił z kolei środowisko dziennikarzy, które aferę nagłośniło. Oburzenia arogancją zu Guttenberga nie kryły też kręgi uniwersyteckie i naukowe. Wskazywano, że uznając, iż ujawnienie plagiatu nie musi oznaczać dymisji, Angela Merkel zlekceważyła powagę tytułów naukowych i prestiż niemieckich wyższych uczelni.