Redakcja „Rzeczypospolitej" pyta, co zagraża Platformie Obywatelskiej. Najkrótsza odpowiedź brzmi: prawdziwe niebezpieczeństwo czai się wewnątrz, jego zarodki tkwią w samej Platformie.
Oczywiście, okoliczności zewnętrzne nie pozostają bez znaczenia. Tyle że światowy kryzys gospodarczy nie wykluł się przecież w łonie PO. Przyczyny wzrostu cen żywności i ropy też wywodzą się skądinąd. Ale wszystko to – także niepokoje w krajach arabskich – wpływa na sytuację Polski, a zatem i na ocenę polityki partii rządzącej.
Jednak w kraju partia ta wciąż nie natrafia na godnych siebie przeciwników. Ani raczkująca PJN, ani nawet mający niezłe notowania SLD, nie osiągnęły takiej pozycji. Status PiS jest innego rodzaju. To nie przeciwnik, tylko wróg. Więcej: wróg nieprzejednany, śmiertelny, bo nieskrywający, iż jego celem jest definitywne zniszczenie Platformy.
Wszelako takie właśnie PiS stanowi Platformy skrajne zaprzeczenie, jest jej wyostrzoną antytezą. To nie tylko kwestia charakteru przywódcy, stylu uprawiania polityki, paranoicznej wizji świata. Historia tzw. przystawek, czyli Samoobrony i LPR, dostarcza dobitnych dowodów bezwzględnie instrumentalnego sposobu traktowania sojuszników. Tę lekcję przerabiał niegdyś wodzony przez Kaczyńskiego na pokuszenie Waldemar Pawlak, teraz zaś doświadczony Leszek Miller wbija ją do rozpalonej głowy Grzegorza Napieralskiego.
Trudno mi zatem wyobrazić sobie przyszły, lansowany już gdzieniegdzie alians PiS – SLD – PSL. Hipotezę taką wysunął ostatnio Igor Janke. („Wszystko tylko nie PO-PiS", „Rzeczpospolita" z 22 lutego 2011 r.). Nie sądzę, by PiS zdołało odzyskać utraconą wcześniej – czy bezpowrotnie, to inna kwestia – zdolność koalicyjną. W istocie tkwi ono dalej w politycznej izolacji, tym głębszej, im natarczywiej eksploatuje smoleńską tragedię.