Donald Tusk ulega tylko sile

Rząd Platformy obywateli rozpoznaje bojem. Jeśli natrafi na zbyt silny opór społeczny, wycofuje się. Ale tylko wtedy. Przekonać może go wyłącznie siła – twierdzi publicysta

Aktualizacja: 24.03.2011 07:33 Publikacja: 24.03.2011 00:01

Donald Tusk ulega tylko sile

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Sformułowanie „konsultacje społeczne" brzmi nudnawo, a w Kancelarii Premiera RP musi budzić uśmiech politowania. Ileż to dywizji – by zacytować klasyka – mają organizacje i stowarzyszenia, eksperci reprezentujący grupy społeczne, a nawet związki zawodowe biorące udział w owych konsultacjach? Jaką krzywdę każde z nich pojedynczo może wyrządzić rządowi, albo jaką siłę przyłożyć do układu władzy w Polsce?

Piekło internautów

O tym, jaki wpływ na rząd mają ciała eksperckie, świadczy sam sposób, w jaki w zeszłym tygodniu wycofano się z propozycji wprowadzenia nakazu rejestrowania komercyjnych stron internetowych zawierających filmy. Zmiany – nie tylko te – przemycano przy okazji konieczności wprowadzenia do ustawy regulacji narzuconej przez dyrektywę europejską.

Cichutko realizowany projekt przeszedł już wszystkie sejmowe czytania, wędrował do Senatu, a potem miał pójść do akceptacji przez prezydenta. Wtedy internauci rozpętali wokoło niego piekło. Donald Tusk publicznie się z propozycji wycofał. Czyli stwierdził, że „będzie namawiał" senatorów do odrzucenia zmian dotyczących rejestracji filmów.

To dziś tak już typowe, że nikt tego nie zauważa, ale izba wyższa parlamentu w założeniu mająca pełnić funkcję kontrolną, ale i autorytatywno-ekspercką, została de facto zredukowana do maszynki wykonującej zalecenie premiera.

Kierowanie się wyłącznie rachunkiem sił jest fatalne przy wprowadzaniu regulacji decydujących na lata o życiu Polaków

Ze zmian wycofano się nie pod wpływem jakiejkolwiek konsultacji podczas pisania projektu, lecz w momencie kiedy on już prawie przeszedł. Niefortunnie dla jego autorów po prostu przyłapano ich, zanim zdążyli skończyć swoją robotę bez oglądania się na kogokolwiek. Inaczej unijna dyrektywa obrośnięta krajową legislacją kreatywną przewędrowałaby niezauważona całą ścieżkę ustawodawczą i weszłaby w życie.

Dla przedsiębiorców, którzy zagapiliby się i nie zarejestrowali swoich serwisów mogłoby oznaczać to horrendalne kary. Ta zmiana nie weszła w życie, ale coś tam udało się przemycić. Dzięki wrzawie wokoło konieczności rejestracji filmów w ustawie pozostało kilka innych niezauważonych zmian. Zdaniem nielicznych niezależnych ekspertów, którzy przeczytali projekt, mogą one wprowadzić choćby niejasną sytuację odnośnie do reklamy.

Metoda partyzancka

Czy więc mieliśmy do czynienia z jakimiś fundamentalnymi dla rządu zapisami, które chciano wprowadzić za wszelką cenę? Czy PO postrzegała utrudnienie życia serwisom internetowym jako kwestię życia lub śmierci? Wątpliwe. Los ustawy medialnej jest wpisany w metodę władzy opartej na prostym rachunku sił. Partnerzy niedysponujący dostateczną siłą nie są brani pod uwagę. Nawet jako konsultanci, których rady bierze się pod uwagę. Zmiany są wprowadzane bądź siłowo, bądź – jak w przypadku ustawy medialnej – metodą partyzancką.

Przy takim podejściu nie dziwi los think tanku, który w otoczeniu Platformy miał tworzyć Rafał Grupiński. Miał on pełnić rolę, jaką dla rządów PiS spełniał choćby Instytut Sobieskiego. Oczywiście nie powstał. Ta i podobne inicjatywy były wyłącznie krótkotrwałymi medialnymi fajerwerkami. Taki brak instytucji eksperckich ma zresztą solidne umocowanie w platformerskiej tradycji. Rozmaite ciała doradcze i eksperckie, rady, gabinety cieni i tym podobne służyły głównie tam zawsze, by spychać na boczny tor konkurentów Donalda Tuska.

Roli doradczej nie pełnią te organizacje pozarządowe, które środowiskowo ulokowane są w okolicach PO, jak choćby Fundacja Batorego czy Instytut Spraw Publicznych. Obie one od dłuższego czasu narzekają, że konsultacje społeczne i eksperckie zostały zredukowane do minimum.

Konkurencja na korytarzu

Niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" (9 marca 2011) profesor Michał Kulesza, autor, którego trudno oskarżyć o organiczną niechęć do rządu, i Paulina Kieszkowska-Knapik opisywali trudy, jakie Ministerstwo Zdrowia włożyło w konsultacje w sprawie ustawy o refundacji leków: „Projekt był oczekiwany od miesięcy. Kiedy się pojawił, okazało się, że nie ma czasu na rzetelne konsultacje. Od ich zakończenia do przyjęcia projektu przez Radę Ministrów minęły trzy dni, trudno więc sobie wyobrazić, aby w tym czasie dokonano analizy bardzo wielu stanowisk strony społecznej".

Efekt? Zdaniem specjalistów owszem, NFZ zaoszczędzi, ale ustawa nie tylko doprowadzi do zubożenia wielu osób, ale i wprowadzi chaos na rynku leków.

Innym przykładem jest głośna ustawa o sześciolatkach. Posyłanie młodszych dzieci do szkół ma podkreślić nowoczesność naszego kraju i zwiększać konkurencyjność dorosłych Polaków za kilkanaście lat na rynkach pracy. Jednak obecne pięciolatki mogą mieć problem z konkurencyjnością już za rok. Na szkolnym korytarzu. Pójdą wcześniej do szkoły, pomimo że drastycznie obcięto fundusze przeznaczone na dostosowanie szkół i szkolnictwa do najazdu malców.

W wielu polskich szkołach, które kolejne ekipy tak bardzo chcą wprowadzać w XXI wiek za pomocą światłowodów, brakuje nieco starszej technologii – ciepłej wody w kranie. Pohukiwania organizacji rodziców zwracających na to wszystko uwagę przeszły bez echa. Nie ma dość wielu dywizji, nie ma posłuchu.

Dywizje za to posiadają internauci – środowisko, któremu najczęściej rząd ulegał. Najpierw przy okazji pomysłu obowiązku rejestracji wszystkich często aktualizowanych stron internetowych. Potem po projekcie tworzenia „rejestru stron zakazanych". No i w końcu teraz. Imponujące zdolności mobilizacyjne internautów, możliwość zaktywizowania dziesiątek tysięcy ludzi w ciągu kilku godzin, szybko przekonywały szefa rządu i jego urzędników do dialogu. A także do kompromisu i deklarowania szczerej troski o swobody obywatelskie oraz wolność słowa.

Troska ta zupełnie jednak zanikała w przypadku regulacji dotyczących dziennikarzy – środowiska podzielonego, często skłóconego, osłabionego kryzysem ekonomicznym. Pomimo deklaracji rząd nie rwał się do zmiany przepisów prawa karnego kneblującego wolność słowa w Polsce.

Zresztą Donald Tusk osobiście nieraz demonstrował, jak przywiązany jest do wolności słowa w przypadku tej grupy. Pierwszy raz, kiedy nie zdymisjonował Jacka Mąki, wiceszefa ABW, nadużywającego materiałów z podsłuchów. Po raz drugi, choćby wtedy, kiedy w programie Tomasza Lisa wygrażał dziennikarzom likwidacją możliwości odpisywania kosztów uzyskania z umów o dzieło, a więc represją finansową.

Kwestie problematyczne – jak widzieliśmy na niedawno załączonym obrazku – rozwiązuje się za pomocą telefonu do prezesa redakcji lub stacji. Dziennikarze nie posiadają dziś w Polsce statusu zawodowego. Legitymacja prasowa jest pozbawioną umocowania prawnego fikcją.

Za to są sfery, w których reformy idą pełną parą, a w związku z tym głosy i protesty organizacji pozarządowych, nie tylko polskich, są już zupełnie ignorowane. Tak było przy okazji wprowadzania zmian do ustawy o ochronie informacji niejawnej. Nowe przepisy były reklamowane jako zwiększające dostęp obywatela do informacji. Ale w praktyce tworzyły nieokreślone kryteria utajniania informacji. Te ostatnie mogą być nieujawniane choćby ze względu na możliwość „zakłócania porządku publicznego" czy wpływ na „niekorzystne funkcjonowanie gospodarki". A więc utajnić można prawie każdą złą wiadomość.

W przeciwieństwie do wielu innych reform ta akurat jakoś przeszła bardzo sprawnie. Wścibskie protesty ekspertów zostały potraktowane z pobłażliwym zrozumieniem, a potem całkowicie zignorowane.

Powody do skromności

Kierowanie się wyłącznie rachunkiem sił jest normalne przy opracowywaniu partyjnej propagandy, tworzeniu koalicji czy uwzględnianiu interesów frakcji przy obsadzie foteli ministerialnych. Nawet w opracowywaniu i negocjowaniu ścieżki parlamentarnej dla wprowadzanych ustaw. Natomiast jest fatalne przy pisaniu prawa czy wprowadzaniu regulacji decydujących na lata o życiu Polaków.

Nieuwzględnianie wszystkich tych, którzy nie są w stanie groźbą wymusić swoich postulatów, ignorowanie konsultacji z ekspertami czy przedstawicielami grup społecznych jest przejawem buty. Winston Churchill powiedział kiedyś złośliwie o swoim następcy Clemencie Atlee, że jest skromnym człowiekiem i ma ku temu wszelkie powody. W przypadku refundacji leków czy zmian w prawie medialnym mieliśmy do czynienia z zarozumialstwem pozbawionym jakichkolwiek podstaw. Wystarczy wspomnieć pamiętne nagranie z urzędnikami Ministerstwa Skarbu, którzy właśnie sprzedali Stocznię Szczecińską, a potem sprawdzali w Internecie, kim był nabywca.

Może należało wówczas poradzić się jakichś zewnętrznych ekspertów, którzy oceniliby wiarygodność inwestora i transakcji? Może trzeba było pogadać ze związkami? Może trzeba było wyciągnąć z tej sytuacji wnioski na przyszłość?

Jeśli to kogoś pociesza, cenę zapłacimy nie tylko my wszyscy, ale i PO. Jeśli już nie płaci. Ignorowani eksperci, rozczarowane organizacje pozarządowe wzmacniają – opisywany niedawno także przez Tuska – bunt elit przeciwko Platformie. Czy jak ktoś woli „przełożenie wajchy". Szczególnie gdy na czele tego buntu staje Leszek Balcerowicz, który właśnie przede wszystkim zarzuca PO ignorancję.

Nagle może się więc okazać, że w kryzysowej sytuacji suma sił, z którymi nie warto było się liczyć, stanowi kilka całkiem pokaźnych dywizji. Siły te zaczęły rozumieć, że mając wybór zapisany w starej łacińskiej dewizie „radą lub szpadą", rząd rzadko korzysta z pierwszego rozwiązania. No, chyba że ma przeciwko sobie kogoś też uzbrojonego w szpadę.

Autor, dziennikarz i publicysta, pracował m.in. w dzienniku „Fakt" oraz „Polsce. The Times". Jest także dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. W 2010 opublikował książkę „Bronisław Komorowski. Pierwsza niezależna biografia"

Sformułowanie „konsultacje społeczne" brzmi nudnawo, a w Kancelarii Premiera RP musi budzić uśmiech politowania. Ileż to dywizji – by zacytować klasyka – mają organizacje i stowarzyszenia, eksperci reprezentujący grupy społeczne, a nawet związki zawodowe biorące udział w owych konsultacjach? Jaką krzywdę każde z nich pojedynczo może wyrządzić rządowi, albo jaką siłę przyłożyć do układu władzy w Polsce?

Piekło internautów

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA