Dla naszej gospodarki, interesów i bezpieczeństwa energetycznego. To porozumienie zawarte pomiędzy Niemcami – naszym sojusznikiem z Unii Europejskiej i NATO – oraz Rosją, krajem, z którym ciągle mamy wiele rozmaitych problemów. To przedsięwzięcie, za którym stoją wielkie interesy gospodarcze i polityczne.
Wielu już zapomniało, że kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, z którym tak przyjazne stosunki utrzymywał premier Leszek Miller, najpierw jako szef niemieckiego rządu doprowadził do sfinalizowania kontraktu, a następnie zatrudnił się za grube pieniądze w rosyjsko-niemieckiej spółce. Rosja zaś nigdy nie ukrywała, że gazu, ropy i infrastruktury energetycznej używa jako narzędzia w polityce zagranicznej służącego do wywierania nacisku na oporne kraje.
Kilka lat temu Radosław Sikorski nieopatrznie rzucił, że ta rosyjsko-niemiecka umowa przypomina mu pakt Ribbentrop-Mołotow. Porównanie może zbyt mocne i mało dyplomatyczne, ale oddające dobrze sens Nord Streamu. Dwa mocarstwa nad głową Polski podpisały porozumienie, które może Polsce poważnie zaszkodzić.
Z wyjątkiem ekipy Leszka Millera, która "nie zauważyła", jaki projekt się szykuje, kolejne polskie rządy z różną skutecznością i intensywnością zabiegały o zablokowanie projektu. Nie udało się. Nie potrafiliśmy nawet wymusić tak głębokiego położenia rury, aby nie utrudniała dostępu do portu w Świnoujściu. Przegraliśmy, nie ma co się oszukiwać.
Teraz musimy z tym żyć. Wojny w tej sprawie nie wywołamy. Możemy tylko wyciągnąć wnioski na przyszłość. Niech ta wielka rura przypomina następnym polskim rządom, jak uprawia się politykę w Moskwie i Berlinie. Że Niemcy i Rosja to nie tylko sąsiedzi, z którymi powinniśmy układać sobie dobre stosunki, ale też mocarstwa dbające przede wszystkim o własne interesy.