Uniewinniający wyrok wydany w sprawie gen. Czesława Kiszczaka wzbudził wiele skrajnych emocji. Sąd miał do rozpatrzenia konkretny zarzut: czy był związek między szyfrogramem gen. Czesława Kiszczaka a śmiercią dziewięciu górników z kopalni Wujek pacyfikowanej w grudniu 1981 r. Sąd takiego związku nie znalazł. Zomowcy, którzy w Wujku i Manifeście Lipcowym użyli broni, nie znali nawet szyfrogramu.
Wartość sama w sobie
Sędzia Marek Walczak, przewodniczący składowi sędziowskiemu, w ustnym uzasadnieniu wyroku zaznaczył, że „sąd nie może poprawiać historii". Według redaktora Piotra Zaremby (tekst „Sprawiedliwość w zakamarkach absurdu") padł on ofiarą własnego braku wyobraźni czy braku wyobraźni prokuratury, która uparła się, aby dosięgnąć generała Kiszczaka, oczywistego sprawcę tamtej masakry.
We wspominanym artykule publicysta nie może się pogodzić z takim bezprawiem, jakie ogarnia polskie sądy, którym przychodzi zmierzyć się z rozliczeniem winnych wydarzeń związanych z szeroko pojętym stanem wojennym. Nie podaje jednak – poza falą „klasycznych" zarzutów negowania każdego orzeczenia, które nie jest skazaniem „winnych" wydarzeń stanu wojennego – żadnej prawnej analizy.
Wyroki można krytykować – można się z nimi nie zgadzać, ale są pewne granice zwykłego rozsądku w traktowaniu sędziów orzekających nie tylko w sprawach o zabarwieniu rozliczeniowym. Od publicystów wymaga się rzeczowej argumentacji, opartej na motywach podanych w ustnym uzasadnieniu wyroku, a nie nerwowych wywodów, bez minimalnej znajomości akt sprawy.
Całe szczęście, że polskie sądy mają elementarną wyobraźnię i orzekają nie według nastrojów społecznych, oczekiwań niektórych grup społecznych czy historii. To właśnie świadczy, że Polska jest demokratycznym państwem, opartym na monteskiuszowskim podziale władzy.