Adwokaci Jacek Kondracki i Krzysztof Stępiński zapytali mnie w ferworze polemiki związanej z uniewinnieniem Czesława Kiszczaka, jak sobie wyobrażam wyrok w tej sprawie. I zaraz orzekli, że sami to wiedzą: „Sąd stwierdził, że co prawda brak jest dowodów winy, ale skazał oskarżonego na podstawie zdrowego rozsądku i ducha sprawiedliwości" – to ma być moja wersja sprawiedliwości w stosunku do generała. Dlatego że apelowałem, aby wymiar sprawiedliwości kierował się rozsądkiem i sprawiedliwością. Wszystko można sprowadzić do absurdu.
Mnie nie trzeba pouczać, a zrobili to i obaj panowie mecenasi, i inny mój polemista sędzia Marek Celej, że sądy skazują w granicach wytyczonych aktem oskarżenia. Albo że muszą mieć dowody, a nie tylko przekonanie, że podsądny jest zły. Pan sędzia zarzuca mi, że nie poddałem wyroku na Kiszczaka „prawnej analizie". Pan jednak też tego nie zrobił, ograniczając się do apeli o ufanie sądom. A mój tekst był o czymś innym.
Sędzia publicystą
Skądinąd gwoli ścisłości warto przypomnieć, że jeden z kilku wyroków na Kiszczaka był jednak skazujący. A logiką i oskarżycieli, i sędziów w tej konkretnej sprawie zajął się w „Rzeczpospolitej" prawnik Grzegorz Woźniak. Wykazując, że także sąd (który nie jest w polskim procesie, inaczej niż w amerykańskim, biernym konsumentem materiału produkowanego przez strony, ma swoje miejsce w ustalaniu prawdy) nie wykazał się starannością ani dociekliwością. Że „poszedł po linii najmniejszego oporu".
Ja uznałem za niemądrą przede wszystkim wygłoszoną przy okazji wyroku maksymę sędziego Marka Walczaka: „Sądy nie są od poprawiania historii". To zdanie, które nie znaczy nic (bo wiadomo, że są takie sytuacje, gdy tego, co się stało, nic nie naprawi) albo jest deklaracją desinteressement wymiaru sprawiedliwości wobec spuścizny komunistycznej dyktatury.
Ta deklaracja została ogłoszona w czasach, kiedy wszędzie indziej sądy są coraz aktywniejsze w rozliczaniu politycznych systemów i przywódców. Zwłaszcza Europa tworzy wielki przemysł praw człowieka, w którym sądom powierzane są coraz potężniejsze zadania i odpowiedzialność. I to na takim tle przewiny komunistycznych funkcjonariuszy są nam wciąż przedstawiane jako węzeł gordyjski, którego nie da się rozplątać. No bo nie ma sensu karać ani wykonawców (nie oni podejmowali decyzje), ani góry (bo jak po latach powiązać jej decyzje z konkretnymi faktami?).