Ujęcie to zastanawiające, gdyż jeśli Lisiewicz uznaje swój tygodnik za pismo uczciwe, które trzyma się standardów dziennikarskich, to zarzut "małpowania" brzmiałby tak jak oburzenie moralisty oskarżającego osobę zachowującą się przyzwoicie o plagiat.
Jeśli przyjmiemy, że "GP" jest periodykiem konserwatywnym, krytycznym wobec III RP, to uznanie za "podróbę" pisma o podobnej orientacji jest jeszcze bardziej absurdalne. W ogóle zarzut plagiatu w odniesieniu do całej gazety, która, siłą rzeczy, trzyma się konwencjonalnych form, brzmi dziwnie i oznaczać musiałby kopiowanie pewnych szczególnych dla innego tytułu form. Chętnie dowiedziałbym się, które to oryginalne rubryki "GP" podrabiamy, bo np. Lisiewicz jest nie do zmałpowania i nikt z nas na taki pomysł by się nie poważył.
O co więc chodzi Lisiewiczowi i jego gazecie, w której podobne uwagi pod naszym adresem mogliśmy już znaleźć? Przecież nie możemy posądzać kolegów o niską zawiść spowodowaną naszym sukcesem.
Być może Lisiewicz za długo zajmował się małpowaniem Lenina i dalej robi to nieświadomie. Pamiętamy, że wódz bolszewików na początku rozprawiał się z najbliższą sobie konkurencją, aby stać się monopolistą na lewej stronie sceny politycznej. Podstawą oskarżenia była zawsze niedostateczna czujność, brak należytej stanowczości itp. Czy oznaczałoby to, że Lisiewicz and consortes chcieliby pozostać jedyni w swoim politycznym skansenie? Ale przecież koledzy z "GP" powinni wiedzieć, że media to nie partie polityczne i działać powinny na innej zasadzie.
Pozostaje domniemanie, że Lisiewicz nie za dobrze wie, co pisze, a więc i inne jego ewentualne sugestie należy zbyć wzruszeniem ramion.