Naszym moralnym obowiązkiem jest przyjąć wszystkich Polaków z Kazachstanu – dowodzą jedni. Nie mamy możliwości i pieniędzy na repatriację – twierdzą inni. A trzeba myśleć w zupełnie inny sposób. Repatriację organizować z głową, by była korzystna i dla naszych rodaków, i dla Polski. A tym, co chcą czy muszą w Kazachstanie pozostać – pomagać.
Czekając na powrót
Z Warszawy wszystko wygląda jasno i prosto. I dla tych polityków, działaczy społecznych czy dziennikarzy, którzy dla repatriacji znajdują przede wszystkim podłoże ideowe, i dla tych, dla których najważniejszy jest stan państwowej kasy i unikanie zbędnych problemów.
Wystarczy jednak przejechać się przez kazachski step, obejrzeć polskie wioski, porozmawiać z ludźmi, by na sprawę spojrzeć nieco inaczej. Także z punktu widzenia tych, których problem repatriacji dotyczy przede wszystkim: co najmniej 50 tysięcy Polaków (liczba oficjalna), może nawet do 100 tysięcy osób polskiego pochodzenia (dane nieoficjalne).
A projekt nowej ustawy repatriacyjnej i debaty nad nią wywołały tu ogromny oddźwięk. I całe mnóstwo plotek oraz pogłosek: że zaraz, za małą chwilę, Polska przyjmie dziesiątki tysięcy swych rodaków, albo odwrotnie, że lista chętnych do wyjazdu nad Wisłę zostanie lada moment zamknięta. A są w Kazachstanie ludzie, którzy już kilka lat temu sprzedali mieszkania czy domy, spakowali walizki i czekają, nie mogąc zrozumieć, czemu nie dostają zaproszenia do jednej z polskich gmin. Brzmi niewiarygodnie, ale zapewniam: to jednak prawda.
Przybysze z Kazachstanu nie najlepiej mówią po polsku, a ich kołchozowe umiejętności nie zawsze przydają się na polskiej wsi